Dobrze rozumiałem klacz. Sam nie miałem z miłej przeszłości. Automatycznie spochmurniałem, gdy tylko przypomniałem sobie o moich ciężkich treningach i głodzie. Nigdy bym tam nie wrócił, a jeśli już to bym ich pozabijał... Nie, nie mógłbym ich zabić. To byłoby niegodne wojownika, tym bardziej że mimo wszystko dzięki nim żyje. Teraz, tu, kiedy mieszkałem w nowym stadzie rutyna i obowiązki ze starego pozostały. Codzienne treningi w pewien sposób sprawiały mi przyjemność. Gdy tak rozmyślałem nawet nie zauważyłem, że nastała cisza. Słychać było tylko powiew wiatru i rozmowy pozostałych członków stada. Znowu do głowy przywędrowała mi scena jak to na mojej lekcji nastała cisza, a ja, wtedy jeszcze młody ogierek stałem naprzeciwko swojego mentora gotowy do walki w zupełnej ciszy. Milczenie w przypadku mego mentora zawsze oznaczało chwile na zastanowienie się i, że zaraz mogę spodziewać się przemyślanego i nagłego ataku.
- Wybacz, ale pozwól, że pójdę teraz podszlifować moje umiejętności - mruknąłem odchodząc w swoją stronę.
- Pójdę z tobą — niespodziewanie odparła Maliah. Najwyraźniej chciała mieć jakieś towarzystwo. Mnie to zbytnio nie przeszkadzało, a nawet mogło pomóc. Podszedłem do drzewa, przy którym stałem wcześniej i wyciągnąłem z pochwy, która wisiała na jednej z gałęzi, miecz. Wiedziałem, że nie był on jakiś wybitny, ale mi starczał. Kasztanka uważnie lustrowała moją broń. Nigdy wcześniej nie widziała niczego podobnego, więc wcale się nie zdziwiłem.
- Po co w ogóle walczyć? W końcu nie ma żadnych niebezpieczeństw, raczej... - spytała z lekkim przerażeniem w oczach. Musiała jeszcze się wiele nauczyć o wolnym życiu z dala od dwunogów.
- Gdyby twój kolega umiał się jakkolwiek bronić to by nie zginał — mój głos przybrał oschły ton. Gdy tylko zauważyłem smutek i tęsknotę na pysku mojej towarzyszki coś ścisnęło mi serce. To, co przed chwilą powiedziałem raczej nie było na miejscu. Próbowałem się jakoś samemu sobie wytłumaczyć w myślach, ale gdy choć razem przeniosłem wzrok na Maliah od razu robiło mi się jej żal.
- Przepraszam — odparłem cicho, ale na tyle głośno by mogła mnie wyraźnie usłyszeć. Teraz mój głos nabrał słodkiego i miłego dla uszu barwy. Maliah wbiła wzrok ponownie w miecz i podniosła łeb przy tym lekko podnosząc kąciki pyska. Jako, iż nie było drugiego mieczu wytłumaczyłem klaczy, że nasz wspólny trening będzie polegał na tym, że ona będzie musiała unikać ostrza miecza, którym ja będę wymachiwać.
- Spokojnie, będę uważał, żeby nie zrobić ci krzywdy — powiedziałem najmilszym tonem, jaki tylko potrafiłem wydobyć. Zrobiłem pierwszy zamach. Był on na tyle słaby, że nawet gdyby dotknął ją w najczulszy punkt nic by się nie stały. Maliah automatycznie odskoczyła.
<Maliah?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!