W stajni słychać było jedynie miarowe odgłosy przeżuwania. Wszystkie konie zostały przed chwilą nakarmione, więc teraz ich pyski tkwiły w żłobach. Nikt nie wyrażał chęci na podniesienie głowy, choć na chwilę, ponieważ pora posiłku była to jedna z przyjemniejszych w ciągu dnia. Życie tutaj nie było bowiem takie proste jak by się mogło wydawać. Większość dnia mieszkańcy stajni spędzali na robieniu tego co podoba się człowiekowi. Skakanie przez przeszkody, robienie dziwnych figur i chodzenie w kółko wokół niego to jedynie niektóre z dziwnych aktywności, które wymyślali sobie dwunożni. Jakby tego było mało w większości z nich pojawiała się przemoc i konieczność bezwzględnego posłuszeństwa. Na pastwisku konie spędzały zdecydowanie zbyt mało czasu, a jeśli wychodziły to opatulone derkami, które nie zawsze były komfortowym dodatkiem.
Dzisiejszego dnia wcale nie było lepiej. Ledwo konie skończyły spożywać śniadanie, a już stajnia zapełniła się ludźmi.
- Mam nadzieję, że nie będą mnie znowu oblewać wodą - mruknęła Maliah odnosząc się do wydarzeń dnia poprzedniego, a mianowicie porządnych kąpieli. - Nie jestem kwiatkiem i wytrzymam bez podlewania.
- Ehh, daj już spokój. Przecież wiesz jacy oni są - prychnął Touch of Grace, jej przyjaciel z sąsiedniego boksu, którego nie poruszały już ludzkie kaprysy. Był on bowiem spokojnym i wyważonym osobnikiem. W dużej mierze przyczyniła się do tego utrata jego męskości.
Z boksów wyprowadzanie były kolejne konie. Maliah prosiła w duchu, żeby nie zabrali również jej, ale przeliczyła się. Człowiek, który jeszcze niedawno sypał jej jedzenie do żłobu, stał teraz przed jej boksem trzymając uwiąz. Otworzył go i podczepił linkę do kantara klaczy. Szarpnięciem dał znak do ruszenia. Maliah nie zostało nic innego niż posłuchać sygnału. Pożegnała się tylko z Touchy'm i powoli ruszyła do przodu.
Człowiek prowadził ją do miejsca, które doskonale znała. Pod sąsiednimi ścianami sześciokątnego pomieszczenia o wysokim stropie i kamiennej posadzce znajdowało się kilka myjek odgrodzonych od siebie, zbudowanymi z zakonserwowanego drewna, półściankami. Po przeciwnej stronie można było dostrzec solaria. Były one w tym samym układzie co myjki. Na środku pomieszczenia mieścił się sześciokątny koniowiąz, zbudowany z gładkiego metalu. W pewnej odległości od niego stały pojedyncze słupy z metalowymi kółeczkami dla koni, które nie mogły stać blisko innych.
Człowiek poprowadził Maliah do koniowiązu. Nie była sama. W pomieszczeniu znajdowało się jeszcze pięć innych koni. Podczas czyszczenia klacz rozejrzała się dookoła. Jednym z nich był potężny ogier, Hannibal. Zadufany w sobie i egoistyczny nie zyskał sympatii Maliah. Kolejna była klacz, Nothern Light, zachowywała się wręcz depresyjnie i nie wchodziła nikomu w drogę, kasztanka nie miała więc o niej zdania. Przy koniowiązie stało też rodzeństwo, Hesper i Hermes, dwójka rozrabiaków, jednak Maliah darzyła ich sympatią. Następny był Pharaoah. Klacz nie rozmawiała z nim nigdy i znała tylko jego dziwaczne imię.
Gdy ludzie założyli wszystkim derki i wyjątkowo duże ochraniacze, bez problemu można było poznać, że szykuje się podróż. Wszystkie konie wprowadzono do przyczepy. Był to duży, podłużny wóz, w którym konie ustawione były parami, jedna za drugą. Każdego oddzielała ścianka, lecz Maliah i tak czuła się nieswojo, gdy koło niej wylądował Hannibal. Szykowała się męcząca podróż.
Mimo złych przeczuć Maliah, podróż przebiegła wyjątkowo spokojnie. Na końcu czekała jednak duża niespodzianka. Zamiast do kolejnej stajni konie zostały wprowadzone do wielkich pudeł. Klacz była dość zaniepokojona, jednak cieszyła się że będzie sama.
Podczas długiej i nużącej podróży kasztance oczy same zaczęły się zamykać. Nie wypoczęła jednak długo, bo usłyszała wielki hałas. Poczuła silne uderzenie od spodu. Była porządnie przestraszona więc kopnęła w ścianę, która ustąpiła zaskakująco łatwo. Jednak to nie był koniec. Zobaczyła przed sobą długi korytarz. Już miała zawracać, lecz zobaczyła biegnącego Hannibala.
"Może chociaż raz się na coś przyda" pomyślała i podążyła jego śladem. Nie wiedziała jakim cudem trafili do wyjścia, ale nie zastanawiając się wyskoczyła na zewnątrz. Ignorując zaczepki Hannibala biegła u jego boku. Zamartwiała się jedynie czy już na zawsze będzie skazana na jego obecność.
Jej rozmyślania przerwał ogier.
-Drapieżniki! - krzyknął obracając głowę. Maliah spojrzała za siebie. Rzeczywiście, w ich stronę zbliżała się grupka zwierząt. - Zajmę się nimi, a ty uciekaj - powiedział, a klacz przystanęła z zaskoczenia. Wszystkiego się spodziewała, tylko nie tego. Hannibal, ten egoista, planował ryzykować życie, aby mogła uciec.
- Dziękuję Hanni - szepnęła zawstydzona klacz i nie chcąc marnować jego poświęcenia, ruszyła biegiem.
Błąkała się po stepie już parę dni. W jej głowie błąkała się tylko jedna myśl. Będzie musiała zacząć żyć od nowa. Ale jak? Nie miała pojęcia. Nie miała co pić, co jeść. Śmierć Hannibala dodatkowo ją dobijała i jakby tego było mało miała pójść na marne. Myślała że to już koniec, gdy nagle jej oczom ukazało się stado. Konie. Zarżała cicho, po czym upadła tracąc przytomność z wycieńczenia.
<Ktoś? >
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!