Cofnęłam się prędko o kilka kroków, tratując tłum.
Jak...? Wciąż
miałam ten makabryczny obraz przed oczami, nawet gdy orszak posunął się
dalej. W szoku nie byłam w stanie poskładać wszystkich myśli w jakąś
spójną całość, w głowie słyszałam tylko dwa przeciwne głosy: -
Masakra! - I po ślubie! W tym momencie przez tłum, który już podjął gorącą dyskusję, przedarł się Etsiin i od razu doskoczył do mnie.
—
Miriada? Miriada, co się dzieje?! - potrząsnęłam gwałtownie głową,
jakby ten gest miał mnie uwolnić od zbędnych fantazji, i wskazałam
jedynie kopytem kierunek. Ogier wychylił się do przodu. Jego zacięty,
niemalże gniewny wyraz pyska przeobraził się w szok i odrazę. Po chwili
zmrużył oczy, pociągając mnie delikatnie za grzywę. Z miłą chęcią
opuściłam to miejsce, wysoko unosząc nogi nad czerwonym szlakiem na
śniegu. Yatgaar i Cardinano wybiegli nam na spotkanie, od razu zasypując
pytaniami o to, co się stało.
— Książę nie żyje. - rzekł krótko appaloosa.
— Jest tylko głowa... - dodałam cicho, kiwając łbem. Nie mogłam uwierzyć w to, jak szybko i brutalnie los odwrócił kota ogonem.
Wczoraj narzeczony, przekleństwo, a dziś...tak po prostu zgasł, znikł?
—
Heh...Jeden problem z głowy, tak? - mruknął strateg, przestępując z
nogi na nogę. Matka tylko uśmiechnęła się z wyraźną ulgą i podeszła do
mnie, po czym zaczęła wyjmować z moich włosów ozdoby. Zaczęłam jej w tym
pomagać, co jakiś czas machając szyją. Ostatecznie pozbyłam się
wszystkich dekoracji, będących teraz kupką przykrych symboli,
przysypanych białym puchem.
— Może chodźmy dowiedzieć się czegoś więcej. - rzekł skarogniady koń. Wszyscy "wzruszyliśmy ramionami" i ruszyliśmy za nim.
— Możesz zostać, jeśli chcesz. - oznajmiła moja rodzicielka, sama z gracją poruszająca się naprzód.
— Nie. Idę z wami. - odparłam stanowczo, wbijając wzrok w jeden punkt na horyzoncie.
Wkrótce
znaleźliśmy się z powrotem w otoczeniu kułanów, obrzucani większą
ilością spojrzeń niż zwykle. Yatgaar wraz z Cardinanem przedzierali się
gdzieś w kierunku elity, w pewnym momencie również ja i Etsiin
rozdzieliliśmy się. Wtedy dostrzegłam osła wyglądającego na kogoś wyżej
postawionego, a więc niemalże z pewnością lepiej doinformowanego.
— Przepraszam. - zagaiłam, stając obok niego.
— Ach, księżniczka Miriada. - uśmiechnął się szeroko. - Co...
— Jak to się stało? - przerwałam mu trochę nieumyślnie.
—
Chodzi o panicza Dain'a? - spytał od razu chłodniejszym tonem, jednak w
tej chwili nie zwracałam na to uwagi. - Znaleźli go tuż nad rzeką...a
właściwie tylko tę górną część. - dodał z prześmiewczą nutą.
— Nad
rzeką...? - czułam jak nogi się pode mną uginają, oddech staje się
płytki, a wszystko wokół powoli zapada w gęstą, czarną dziurę mojego
życia.
Nie, nie, nie...to musi być sen, jakiś głupi koszmar, z którego zresztą próbuję się wybudzić już od kilku dni. Wzniosłam łeb ku górze, jednak ani jedno światełko nadziei nie rozświetlało firmamentu.
Dain, powiadasz? Średniego wzrostu, szara sierść, taki szujowaty? Da się zrobić. Tak, chciałam, żeby dostał za swoje i zniknął z naszego życia...ale nie w taki sposób! Spojrzałam w dół, na przednie kopyta.
Splamione krwią. To ja jestem mordercą. To ja go zabiłam.
— Halo! - odskoczyłam, czując czyjś dotyk na łopatce. Zacisnęłam zęby i wzięłam głęboki wdech.
— Przepraszam. - mruknęłam tylko na pożegnanie.
~~~
Potrząsnęłam
głową, próbując poprawić obiecany żałobny wianek z suchych gałązek i
orzechów, opadający mi coraz niżej czoła. Stałam pomiędzy Etsiinem i
matką w pierwszym rzędzie, starając się równocześnie jak najbardziej
zapaść pod ziemię. Wreszcie po długiej ceremonii pozostałości księcia
kułanów spoczęły w dole i były przysypywane ziemią zmieszaną ze świeżym
śniegiem. Nie byłam w stanie nawet spojrzeć na lamentującą rodzinę, lecz
również mimo wszystko nie potrafiłam też płakać. Trwałam tylko ze
spuszczoną głową, niczym kamienny posąg, zamarła pomiędzy dwoma
dylematami nie do rozstrzygnięcia.
Nie da się cofnąć czasu.
—
Hej, co to za kwaśna mina? - wyszeptał, szturchając mnie nagle ogier.
Wzdrygnęłam się, odruchowo kładąc po sobie uszy, jednak prędko się
opanowałam i z trudem spojrzałam na jego sylwetkę z pytającym wzrokiem. -
Dosyć szczęśliwy zbieg okoliczności...nie? - mruknął, powoli głaszcząc
mnie po szyi.
Szczęśliwy zbieg okoliczności. Dosyć ciekawy sposób myślenia.
Szczęśliwy
przypadek sprawił, że dotarłam nad jezioro. I szczęśliwym trafem akurat
polował tam...to coś. Szczęśliwie mnie nie udziabał, a wręcz
przeciwnie, zaoferował pomoc. I szczęśliwym zbiegiem okoliczności książę
Dain oszalał i jakimś cudem odciął sobie głowę nad rzeką. Zaczęły
się rytualne, monotonne śpiewy, przeplatane lamentami, jednak szepty w
tłumie całkowicie umilkły, stado kołysało się tylko lekko.
Przypadki nie istnieją. Chociaż...w jednym musiałam mu przyznać rację. Uratowałam nas.
Ale za jaką cenę?
—
Cóż...chyba tak. - odparłam nieco bardziej przytomnie, nieśmiało
muskając ukochanego wargami. Śnieg padał coraz mocniej, pokrywając
wszystko zimną kołderką, zacierając kształty, wyciszając wszystkie
dźwięki przez wycie wichru. Płatki wirowały coraz szybciej.
~~~
—
Naprawdę przykro nam z powodu syna. To doprawdy ogromna tragedia. Sama
pewnie bym nie wytrzymała, gdyby coś się stało mojej córce... -
kontynuowała matka współczującym tonem, podczas gdy władca kładł swój
odcisk kopyta na porozumieniu, ostatecznie podjętym na naszych
warunkach. Byliśmy zmuszeni oddać połowę ajmaku Hovd, choć nie była to
duża strata biorąc pod uwagę żyzność terenów, dostarczyć stadu trochę
broni i zobowiązać się do niesienia sobie wzajemnie pomocy w razie
zaistniałej potrzeby, na miarę swoich możliwości, co dawało szerokie
pole do popisu. Miało więc ono raczej charakter sojuszu.
—
Tak...tragedia... - mruknął Khuvi Zayaa, cofając się o krok ze smętnie
spuszczonym łbem. Trzymałam się z tyłu, ze wzrokiem wbitym w ziemię.
Większość zapewne poczytywała to za smutek. Z jednej strony może to i
dobrze, mniej cierpienia.
— Gotowe. - oznajmiła cicho klacz,
pakując jeszcze jedną rzecz do torby przewieszonej przez szyję. Ja
otrzymałam dodatkowo wianek na cześć zmarłego narzeczonego. Po długim,
nieco łzawym pożegnaniu z ulgą opuściliśmy bazę stada i ruszyliśmy w
drogę powrotną do domu.
Dom. W tej chwili słowo to brzmiało
niemal magicznie. Od razu atmosfera zrobiła się lżejsza, a nasz krok
bardziej raźny. W końcu doprowadziliśmy sprawę do końca, zakończyliśmy
misję powodzeniem. Na tę myśl aż się uśmiechnęłam. Wkrótce, kiedy już
nacieszyliśmy się wolnością, leśnym otoczeniem i bielą iskrzącego się w
słońcu śniegu, zaczęliśmy z Etsiinem dyskutować na temat tego, co
zrobimy po powrocie do klanu. Po chwili oczywiście do dyskusji włączyła
się Yatgaar:
— No, Miri, a co chciałabyś ubrać na ożenek? Myślę, że ładnie by ci było w fiolecie. - rzuciła zupełnie swobodnie.
—
Ożenek...? - powtórzyłam zaskoczona, odruchowo rzucając spojrzenie
ogierowi obok. Natychmiast jednak odwróciłam głowę, czując wykwitające
rumieńce.
W sumie, to chyba oczywiste...no ale jednak.
—
No, delikatnie mówiąc, to widać było iskry między wami. Myślałaś, że
oszukasz własną matkę? Jestem stara, ale jeszcze jara. - zaśmiała się
dźwięcznie. Znów zapadła cisza, trochę bardziej niezręczna niż przedtem.
Ponownie pierwszy odezwał się Etsiin:
— Najważniejsze, że to już
koniec. - westchnął z ulgą, parskając i wzniecając małą chmurkę
śnieżnego pyłu. Zamierzałam już odpowiedzieć, jednak uprzedziła mnie
matka:
— Jeszcze nie. - wyrzekła nagle tajemniczym, poważnym tonem, prostując się i unosząc górną wargę. - Biegniemy. Teraz!
CDN