Fala chłodnej wody wylana na klacz przez przybyszów porządnie ją przeraziła. W końcu jednak przypomniała ona sobie o tym, co zdarzyło się, zanim straciła przytomność. Chwilę przed padnięciem na ziemię, w którym zresztą nie było nic, z jakże normalnej dla niej gracji, już ich przecież widziała. Mimo tego, że sama, ostatkiem sił, wezwała przybyszów, po otrząśnięciu z szoku nadal była lekko przytłoczona ich obecnością. W końcu tyle dni skazana była na samotność, a tu nagle pojawiają się obce konie. Nie mówię, że nie cieszyła się z takiego obrotu sprawy, bo w końcu jak każdy potrzebowała towarzystwa, ale musicie zrozumieć, że klacz po nietypowych i dość traumatycznych przeżyciach, patrząc z perspektywy konia stajennego, nie myślała do końca trzeźwo. Nie zaspokojone potrzeby fizjologiczne też dawały się jej we znaki.
Maliah odstawiła na chwilę na bok swój strach i zaczęła zadawać nieznajomym wiele, niekoniecznie sensownych, pytań. Mimo przypływu odwagi nadal wypowiadała je przytłumionym głosem, co można w pełni uzasadnić jej szokiem. W końcu jednak zdała sobie sprawę, że powinna podziękować obcym. Gdyby nie oni najprawdopodobniej nie miałaby siły i nadziei, aby wstać i dalej walczyć o przetrwanie. Zamilkła na chwilę i nie mogąc znaleźć odpowiednich słów wypowiedziała tylko krótkie "dziękuję". Starała się jednak wyrazić nim całą swoją wdzięczność.
Nie wspomniałam o tym wcześniej, ale obce konie wraz z Maliah, poruszały się w stronę stada. Klacz nie zwróciła na nie jednak uwagi, może pod wpływem emocji, a może wycieńczenia. Gdy jednak zdała sobie sprawę, że skierowane są na nią spojrzenia wielu osobników, przystanęła. Czwórka koni, która znalazła ją chwilę wcześniej, również się zatrzymała. Klacz czuła się lekko skrępowana niezręczną ciszą, która zapadła. Nie wiadomo czy z powodu czyjegoś komentarza, czy za zasługą jakiegoś głosu w głowie doszła do wniosku, że, mimo niezbyt groźnego wyglądu, niektórzy mogli mieć co do niej obawy. Uznała więc za stosowne, żeby opowiedzieć czego chce i jak się tu znalazła.
- Yyy... No więc... - zdała sobie sprawę, że jej głos znowu zbliżony jest do szeptu, więc kontynuowała już trochę głośniej. - No więc ja... Wychowałam się w stajni... Pewnego dnia mnie i innych zapakowali do przyczepy i myślałam, że znowu jadę na zawody, że będę musiała skakać. Ale zamiast tego zaprowadzili nas, znaczy mnie i innych, do jakichś pudełek - zaczęła się trochę mieszać. - I później nie wiem co się stało, ale uderzyliśmy mocno o ziemię. No i uciekłam, z Hannim, ale jego zabiły drapieżniki. On się poświęcił... A ja, ja uciekłam - mówiła załamującym się głosem. Drżała, mając w pamięci traumatyczne wydarzenia. - I ja nie dawałam rady... Tu wszystko jest takie inne! - wybuchnęła, nie mogąc już znieść smutku i żalu, w których była pogrążona.
<Yatgaar?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!