Strony

11.01.2020

Od Miriady do Etsiina "Przypadki nie istnieją" Cz. 6

Cofnęłam się prędko o kilka kroków, tratując tłum. Jak...? Wciąż miałam ten makabryczny obraz przed oczami, nawet gdy orszak posunął się dalej. W szoku nie byłam w stanie poskładać wszystkich myśli w jakąś spójną całość, w głowie słyszałam tylko dwa przeciwne głosy: - Masakra! - I po ślubie! W tym momencie przez tłum, który już podjął gorącą dyskusję, przedarł się Etsiin i od razu doskoczył do mnie.
— Miriada? Miriada, co się dzieje?! - potrząsnęłam gwałtownie głową, jakby ten gest miał mnie uwolnić od zbędnych fantazji, i wskazałam jedynie kopytem kierunek. Ogier wychylił się do przodu. Jego zacięty, niemalże gniewny wyraz pyska przeobraził się w szok i odrazę. Po chwili zmrużył oczy, pociągając mnie delikatnie za grzywę. Z miłą chęcią opuściłam to miejsce, wysoko unosząc nogi nad czerwonym szlakiem na śniegu. Yatgaar i Cardinano wybiegli nam na spotkanie, od razu zasypując pytaniami o to, co się stało.
— Książę nie żyje. - rzekł krótko appaloosa.
— Jest tylko głowa... - dodałam cicho, kiwając łbem. Nie mogłam uwierzyć w to, jak szybko i brutalnie los odwrócił kota ogonem. Wczoraj narzeczony, przekleństwo, a dziś...tak po prostu zgasł, znikł?
— Heh...Jeden problem z głowy, tak? - mruknął strateg, przestępując z nogi na nogę. Matka tylko uśmiechnęła się z wyraźną ulgą i podeszła do mnie, po czym zaczęła wyjmować z moich włosów ozdoby. Zaczęłam jej w tym pomagać, co jakiś czas machając szyją. Ostatecznie pozbyłam się wszystkich dekoracji, będących teraz kupką przykrych symboli, przysypanych białym puchem.
— Może chodźmy dowiedzieć się czegoś więcej. - rzekł skarogniady koń. Wszyscy "wzruszyliśmy ramionami" i ruszyliśmy za nim.
— Możesz zostać, jeśli chcesz. - oznajmiła moja rodzicielka, sama z gracją poruszająca się naprzód.
— Nie. Idę z wami. - odparłam stanowczo, wbijając wzrok w jeden punkt na horyzoncie.
Wkrótce znaleźliśmy się z powrotem w otoczeniu kułanów, obrzucani większą ilością spojrzeń niż zwykle. Yatgaar wraz z Cardinanem przedzierali się gdzieś w kierunku elity, w pewnym momencie również ja i Etsiin rozdzieliliśmy się. Wtedy dostrzegłam osła wyglądającego na kogoś wyżej postawionego, a więc niemalże z pewnością lepiej doinformowanego.
— Przepraszam. - zagaiłam, stając obok niego.
— Ach, księżniczka Miriada. - uśmiechnął się szeroko. - Co...
— Jak to się stało? - przerwałam mu trochę nieumyślnie.
— Chodzi o panicza Dain'a? - spytał od razu chłodniejszym tonem, jednak w tej chwili nie zwracałam na to uwagi. - Znaleźli go tuż nad rzeką...a właściwie tylko tę górną część. - dodał z prześmiewczą nutą.
— Nad rzeką...? - czułam jak nogi się pode mną uginają, oddech staje się płytki, a wszystko wokół powoli zapada w gęstą, czarną dziurę mojego życia. Nie, nie, nie...to musi być sen, jakiś głupi koszmar, z którego zresztą próbuję się wybudzić już od kilku dni. Wzniosłam łeb ku górze, jednak ani jedno światełko nadziei nie rozświetlało firmamentu. Dain, powiadasz? Średniego wzrostu, szara sierść, taki szujowaty? Da się zrobić. Tak, chciałam, żeby dostał za swoje i zniknął z naszego życia...ale nie w taki sposób! Spojrzałam w dół, na przednie kopyta. Splamione krwią. To ja jestem mordercą. To ja go zabiłam.
— Halo! - odskoczyłam, czując czyjś dotyk na łopatce. Zacisnęłam zęby i wzięłam głęboki wdech.
— Przepraszam. - mruknęłam tylko na pożegnanie.
~~~
Potrząsnęłam głową, próbując poprawić obiecany żałobny wianek z suchych gałązek i orzechów, opadający mi coraz niżej czoła. Stałam pomiędzy Etsiinem i matką w pierwszym rzędzie, starając się równocześnie jak najbardziej zapaść pod ziemię. Wreszcie po długiej ceremonii pozostałości księcia kułanów spoczęły w dole i były przysypywane ziemią zmieszaną ze świeżym śniegiem. Nie byłam w stanie nawet spojrzeć na lamentującą rodzinę, lecz również mimo wszystko nie potrafiłam też płakać. Trwałam tylko ze spuszczoną głową, niczym kamienny posąg, zamarła pomiędzy dwoma dylematami nie do rozstrzygnięcia. Nie da się cofnąć czasu. 
— Hej, co to za kwaśna mina? - wyszeptał, szturchając mnie nagle ogier. Wzdrygnęłam się, odruchowo kładąc po sobie uszy, jednak prędko się opanowałam i z trudem spojrzałam na jego sylwetkę z pytającym wzrokiem. - Dosyć szczęśliwy zbieg okoliczności...nie? - mruknął, powoli głaszcząc mnie po szyi. Szczęśliwy zbieg okoliczności. Dosyć ciekawy sposób myślenia. Szczęśliwy przypadek sprawił, że dotarłam nad jezioro. I szczęśliwym trafem akurat polował tam...to coś. Szczęśliwie mnie nie udziabał, a wręcz przeciwnie, zaoferował pomoc. I szczęśliwym zbiegiem okoliczności książę Dain oszalał i jakimś cudem odciął sobie głowę nad rzeką. Zaczęły się rytualne, monotonne śpiewy, przeplatane lamentami, jednak szepty w tłumie całkowicie umilkły, stado kołysało się tylko lekko. Przypadki nie istnieją. Chociaż...w jednym musiałam mu przyznać rację. Uratowałam nas. Ale za jaką cenę?
— Cóż...chyba tak. - odparłam nieco bardziej przytomnie, nieśmiało muskając ukochanego wargami. Śnieg padał coraz mocniej, pokrywając wszystko zimną kołderką, zacierając kształty, wyciszając wszystkie dźwięki przez wycie wichru. Płatki wirowały coraz szybciej.
~~~
— Naprawdę przykro nam z powodu syna. To doprawdy ogromna tragedia. Sama pewnie bym nie wytrzymała, gdyby coś się stało mojej córce... - kontynuowała matka współczującym tonem, podczas gdy władca kładł swój odcisk kopyta na porozumieniu, ostatecznie podjętym na naszych warunkach. Byliśmy zmuszeni oddać połowę ajmaku Hovd, choć nie była to duża strata biorąc pod uwagę żyzność terenów, dostarczyć stadu trochę broni i zobowiązać się do niesienia sobie wzajemnie pomocy w razie zaistniałej potrzeby, na miarę swoich możliwości, co dawało szerokie pole do popisu. Miało więc ono raczej charakter sojuszu.
— Tak...tragedia... - mruknął Khuvi Zayaa, cofając się o krok ze smętnie spuszczonym łbem. Trzymałam się z tyłu, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Większość zapewne poczytywała to za smutek. Z jednej strony może to i dobrze, mniej cierpienia.
— Gotowe. - oznajmiła cicho klacz, pakując jeszcze jedną rzecz do torby przewieszonej przez szyję. Ja otrzymałam dodatkowo wianek na cześć zmarłego narzeczonego. Po długim, nieco łzawym pożegnaniu z ulgą opuściliśmy bazę stada i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Dom. W tej chwili słowo to brzmiało niemal magicznie. Od razu atmosfera zrobiła się lżejsza, a nasz krok bardziej raźny. W końcu doprowadziliśmy sprawę do końca, zakończyliśmy misję powodzeniem. Na tę myśl aż się uśmiechnęłam. Wkrótce, kiedy już nacieszyliśmy się wolnością, leśnym otoczeniem i bielą iskrzącego się w słońcu śniegu, zaczęliśmy z Etsiinem dyskutować na temat tego, co zrobimy po powrocie do klanu. Po chwili oczywiście do dyskusji włączyła się Yatgaar:
— No, Miri, a co chciałabyś ubrać na ożenek? Myślę, że ładnie by ci było w fiolecie. - rzuciła zupełnie swobodnie.
— Ożenek...? - powtórzyłam zaskoczona, odruchowo rzucając spojrzenie ogierowi obok. Natychmiast jednak odwróciłam głowę, czując wykwitające rumieńce. W sumie, to chyba oczywiste...no ale jednak.
— No, delikatnie mówiąc, to widać było iskry między wami. Myślałaś, że oszukasz własną matkę? Jestem stara, ale jeszcze jara. - zaśmiała się dźwięcznie. Znów zapadła cisza, trochę bardziej niezręczna niż przedtem. Ponownie pierwszy odezwał się Etsiin:
— Najważniejsze, że to już koniec. - westchnął z ulgą, parskając i wzniecając małą chmurkę śnieżnego pyłu. Zamierzałam już odpowiedzieć, jednak uprzedziła mnie matka:
— Jeszcze nie. - wyrzekła nagle tajemniczym, poważnym tonem, prostując się i unosząc górną wargę. - Biegniemy. Teraz!

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!