Strony

12.01.2020

Od Miriady do Etsiina "Historia zatacza koło" Cz. 7

Moja rodzicielka zupełnie nieoczekiwanie stanęła dęba, jak zawsze podczas zagalopowania - był to wręcz jej znak rozpoznawczy, po czym ruszyła na czele grupy. Bez wahania pognaliśmy za nią, kompletnie zaskoczeni reakcją. Na ujawnienie się niebezpieczeństwa nie trzeba było długo czekać. Gdy do naszych uszu dotarł zdumiewający dźwięk uderzania większej liczby kopyt o ziemię, praktycznie wszyscy obejrzeliśmy się za siebie. Naszym oczom ukazało się kilka uzbrojonych kułanów, podążających za nami, a ich mowa ciała nie pozostawiała wątpliwości co do zamiarów. Wkrótce Cardinano zrównał się z Yatgaar, bądź co bądź już niemłodą klaczą, jednak to ona przyjęła na siebie uderzenie osła, który wypadł na nas na łuku z zarośli. Odepchnęła przeciwnika, po czym wystrzeliła do przodu z zamiarem zadania ostatecznego ciosu, jednak nie zdążyła. Wraz z Etsiinem, po części z powodu rozpędu, wpadliśmy na wroga, uderzając go i wytrącając z równowagi, a tym samym odblokowując drogę. Ponownie przeszliśmy do szaleńczej gonitwy leśnymi drogami, nieraz zwalniając, by nie wypaść na zakolach lub potknąć się na górkach, co równałoby się śmierci. Przez większość czasu utrzymywaliśmy mordercze tempo, ale mimo to odgłosy pościgu nie cichły, a wręcz się przybliżały. Sytuacja się pogarszała. Nie możemy w końcu biec w nieskończoność. Dyszałam ciężko, przebierając nogami niemal mechanicznie. Wtedy świat postanowił wprowadzić jakiś zwrot akcji, a raczej...nas pogrążyć.
Przed nami ukazała się przeszkoda w postaci przepływającej przez puszczę rzeki, może niezbyt rwącej, ale szerokiej i pokrytej płynącymi kawałkami lodu. Pewnie wzrost temperatur w ostatnich dniach rozkruszył pokrywę. Na moment zwolniliśmy, jednak rzut oka do tyłu wystarczył, by podjąć decyzję. Nie mamy innego wyjścia. Z dwojga złego skok do lodowatej, wzburzonej masy dawał większe szanse na przeżycie. Z głośnym pluskiem wylądowałam w wodzie, a tuż za mną Etsiin, niczym tylna straż przez cały bieg. Wzdrygnęłam się, w szoku przebierając kończynami. Wreszcie dotknęłam stabilnego podłoża. Zacisnęłam zęby i korzystając z energii z zastrzyku adrenaliny parłam do przodu, ze spojrzeniem utkwionym w zadzie matki. Zaraz usłyszałam kolejne pluśnięcie. Niedobrze. Czułam, że nogi odmawiają mi posłuszeństwa. W ostatnim zrywie rzuciłam się do przodu i...trafiłam na brzeg.  Równocześnie usłyszałam potworny krzyk, a właściwie ich kakafonię. Odskoczyłam gwałtownie, rżąc, po czym obejrzałam się za siebie, by sprawdzić, czy ogier również jest bezpieczny. Był tuż za mną, z równie przerażoną miną poszukując źródła dźwięku. Za to kułany...zniknęły. Dosłownie. Jakby w jednej chwili zapadły się pod ziemię. Przez moment oboje wpatrywaliśmy się w tajemnicze odmęty rzeki. Nie było czasu na zastanawianie się. Zebrałam w sobie ostatnie siły i ruszyłam galopem za resztą. Parę zakrętów dalej pojawili się w zasięgu naszego wzroku:
— Zatrzymajcie się! Już ich nie ma! - krzyknął appaloosa, przechodząc do kłusa.
— Jesteśmy bezpieczni! - dodałam, wzdychając z ulgą.
~~~
Konsekwentnie podążaliśmy na północ, lekko na wschód, zakładając, że klan wciąż stacjonuje przy jeziorze Chirgis. W międzyczasie przybyła nam jeszcze jedna towarzyszka w podróży - Maliah. Ostatnie dni wydawały się sielanką, istną idyllą w porównaniu z pozostałymi okresami misji. Świat wydawał się jakiś piękniejszy. Również starałam się w pełni cieszyć tą ulgą; incydent z walką i ślubem wydawał mi się już wyjątkowo odległym incydentem z przeszłości, lecz od tej pory spokoju nie dawała mi inna senna mara. Gdzieś w tym raju latała sobie jedna, mała mucha-zmora. Najczęściej głowa powieszona na sznurze nad rzeką, niczym skazaniec. Szeptała o obietnicy. Tego dnia, gdy wszyscy już poszli spać po wieczornych opowiadaniach, sama odłączyłam się od grupy i ruszyłam w głąb puszczy. W okolicy znajdowało się małe, lazurowe jezioro, otoczone polodowcowymi skałami.
Im bliżej byłam, tym bardziej miałam ochotę odwrócić się, rzucić to wszystko w cholerę i pognać cwałem przed siebie gdzieś daleko, tysiące mil dalej, po nowe życie.
— Dobrze, zatem mamy zarys sytuacji...ale oczekuję również czegoś w zamian.
— Przykro mi, ale nie zamierzam sprzedawać swojej duszy. Zatem możemy już zakończyć rozmowę.
— O nie, nie, duszy? Mam takich do wyboru, do koloru. Nie chcę twojej duszy, chociaż jest wcale ładna. Ale buźkę masz ładniejszą. Chcę czegoś lepszego...
To tylko jeden raz. Ostatni raz. - próbowałam się uspokajać, gdy nogi odmawiały mi posłuszeństwa, sparaliżowane strachem. Jeżeli tego nie zrobisz, narazisz wszystkich na niebezpieczeństwo, być może jeszcze większe. Zniszczysz sukces, który wypracowałaś. Znów zatrzymałam się, spoglądając w niebo, jak zwykle czyste, upstrzone jasnymi plamkami. Księżyc jednak tym razem nie pojawił się na scenie. Potem już wszystko się ułoży. Życie będzie się toczyć dalej. To będzie jak zły sen. Spojrzałam na jeden z głazów, niczym niewzruszony strażnik wieczności. Bardzo zły sen. Koszmar, tyle że rolę reniferów przejmie ktoś inny. Koszmar powracający każdego dnia, każdej nocy, niedający spokoju. Ale podjęłam tę decyzję świadomie, chociaż tyle. Obiecałaś. A poza tym...zasłużyłam sobie. Przed oczami znów stanął mi obraz ciała Dain'a. Właściwie jego fragmentu. W tej chwili nie jestem lepsza od tego stworzenia.
Stanęłam w bezpiecznej odległości, kilkanaście metrów od brzegu. Nie byłam w stanie zrobić ani kroku dalej. Wiatr kołysał lekko sitowiem i marszczył taflę wody. Już po chwili z głębin wyłoniła się tajemnicza istota i z szerokim uśmiechem podpłynęła na płyciznę, wysuwając płetwowate kończyny na piach. Odruchowo skrzywiłam się lekko.
— No, no, no. Nie spodziewałem się. Jednak mądrze wybrałaś. Zuch dziewczyna. - mruknął stwór, poprawiając sobie łuski. Przełknęłam ślinę i wydusiłam w końcu dwa słowa:
— Zabiłeś go.
— Chciałaś, żeby przestał wam zawadzać. Wykonałem swoje zadanie, czyż nie? - odwróciłam wzrok. Właściwie, czego się spodziewałam? Wyjaśnień? Przeprosin? Miał całkowitą rację.
— I tamte kułany. - dodałam z nutą wątpliwości, próbując jakoś uratować swoje stanowisko.
— Miałem pozwolić, żeby zepsuli mi zabawkę? Nie, nie. - mruknął bardziej do siebie, wijąc się ohydnie przy brzegu. - Jeszcze jakieś pytania? Co tak stoisz? Nie bój się, jadłem już kolację. - wyszczerzył zęby. - No, dalej. Nie mamy całej nocy.
Zamknęłam oczy. Nie ma już odwrotu. Westchnęłam cicho, po czym powoli zaczęłam schodzić ku jezioru. Każdy krok sprawiał mi ból. Byłam już w połowie drogi, kiedy usłyszałam krzyk z prawej. Oboje odwróciliśmy głowy w tamtą stronę. Etsiin. Z jednej strony poczułam ukłucie radości w sercu, z drugiej...Tylko nie to.
— Miriada? Co się tutaj dzieje? Co...TO jest? - z każdym pytaniem w jego głosie narastało zdziwienie. Stanęłam jak wryta.
— Co ty tu robisz? - było to jedyne, co byłam w stanie wykrztusić.
<Etsiin? Mówiłam, że to będzie zrypane xDDD W razie wątpliwości pisz priv. Łączna ilość słów w serii: 6541>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!