Strony

3.01.2020

Od Miriady do Etsiina "Głowa" Cz. 5

Wlokłam się noga za nogą, ponownie przez otwartą przestrzeń ni to pustyni, ni to stepu, zostawiając za sobą ciemny bór, ale niosąc w sobie jedną z jego tajemnic. W głowie wciąż kłębiło mi się tysiące myśli, w dodatku sprzecznych ze sobą. Wygląda na to, że los da się oszukać. - pomyślałam z satysfakcją - Największa przeszkoda zniknie, cała reszta jakoś się ułoży, jednak...to też poniesie za sobą konsekwencje. - skrzywiłam się, spoglądając w górę. Noc zaczynała właśnie tracić swoje panowanie nad światem, niebo powoli bledło, a wraz z nim zacierały się księżyc i gwiazdy. Na wschodzie pojawił się cienki pasek światła. Ale najważniejsze, że będziemy razem. Robisz to dla niego, dla mamy, dla siebie, Miriado. Miłość jest tego warta. 
— Miriada! - z głębokiego zamyślenia wyrwał mnie roztrzęsiony głos, tak dobrze znany i bliski memu sercu. Podniosłam głowę z lekkim uśmiechem. - Tak się o ciebie martwiłem... - mruknął czule Etsiin, przytulając mnie. Mimo woli wzdrygnęłam się na nagły dotyk, ale z radością odwzajemniłam uścisk. - Gdzieś ty się podziewała? - warknął nieoczekiwanie, jednak nie było widać w tym groźby, po prostu troskę.
— Chciałam trochę pobyć w samotności, i tyle. - odparłam krótko. Kątem oka zauważyłam stojącą z tyłu matkę z nieodgadnionym wyrazem pyska. Nie odzywała się, przyglądała mi się tylko uważnie. Posłałam jej wesołe spojrzenie, na co zareagowała zaskoczoną miną. W sumie nie mogłam się jej dziwić - mało kto cieszyłby się z czegokolwiek w takim dniu, jak ten. - Jestem głodna. - oznajmiłam, wygrzebując roślinność spod śniegu i w ten sposób ucinając wszelkie dyskusje. Reszta grupy uznała to najwyraźniej za dobry pomysł. Jak zawsze podczas śniadania towarzyszył mi nakrapiany ogier. Od dłuższego czasu wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale dopiero teraz wydusił:
— Wyglądasz na szczęśliwą. - rzekł z wyraźnym zdumieniem. Odwróciłam głowę w jego stronę, wciąż się uśmiechając. Widziałam w jego oczach ból i niezrozumienie, w pełni uzasadnione zresztą. Patrzenie na jego smutek było równie dotkliwe, co odczuwanie go samemu. Wiem, że jesteś nieszczęśliwy, ta sytuacja cię wykańcza. Ale nie możesz wiedzieć, kochany, nie możesz. Oby twoje cierpienie nie trwało zbyt długo. 
— Powinniśmy jak najlepiej wykorzystać ten czas, nie sądzisz? Nie warto smucić się już teraz. - odparłam wreszcie z trudem, po czym pod wpływem impulsu obsypałam go śniegiem. Oczywiście Etsiin nie pozostał mi dłużny. Już po chwili obrzucaliśmy się na całego we czwórkę, a kułany patrzyły na nas jak na ostatnich wariatów.
W południe zostałam zabrana przez trójkę młodych oślic, które miały "zrobić mnie na bóstwo", jak to określiły. Czesząc moją grzywę i przyczepiając różnorakie ozdoby nieustannie gadały, całe szczęście pomijając w dialogu moją osobę. Stałam spokojnie, czekając na rozwój wydarzeń, a kolokwialnie mówiąc, na cud. Miałam przeczucie, że mogę zaufać temu stworzeniu, ale mimo wszystko w miarę upływu czasu traciłam nadzieję i miałam coraz więcej wątpliwości. W końcu jak chciał to niby załatwić? Z tego, co zaobserwowałam, nie mógł się poruszać na lądzie. Zamierzał Dain'owi zrobić jakieś pranie mózgu czy co?
— ...Halo! Nad czym się tak królowa zastanawia? - zawołała jedna z klaczy, Moria. Łatka królowej przylgnęła już do mnie na dobre.
— A, nad niczym ważnym... - mruknęłam wymijająco.
— Pytałam, jak pani myśli, czy ta szyszka będzie lepiej pasować po prawej, czy po lewej stronie? - przekrzywiała głowę, przymierzając przedmiot z obu stron.
— Zdecydowanie po lewej! - wykrzyknęła druga, zajmująca się aktualnie moim ogonem.
— No, masz rację. Ślicznie ci wychodzą te pasemka.
— Ooo, dziękuję! - i trajkotały dalej.
Westchnęłam cicho, szukając wzrokiem ponad stadem sylwetki appaloosa. Nagle do moich uszu dotarły nieokreślone dźwięki, przypominające szloch. Natychmiast zwróciłam głowę w tamtą stronę, a większość kopytnych poszła za moim przykładem. Wkrótce kułany rozstąpiły się, przepuszczając orszak złożony z kilkunastu osób, w tym władcy, szlachty i jego małżonki, łkającej głośno przy akompaniamencie cichych prób pocieszenia ze strony reszty towarzystwa. Wokoło zapadła pełna napięcia cisza. Z wyczekiwaniem i strachem wpatrywałam się w Khuvi'ego, wyglądającego jak kłębek rozpaczy i nieszczęścia. W końcu podniósł umęczony wzrok i spojrzał prosto na mnie. Na chwilę serce podskoczyło mi do gardła.
— Nie czas dziś przywdziewać wdzięczne ozdoby, księżniczko, lecz wieniec żałobny. - rzekł łagodnie, bez zwyczajnej pewności siebie, po czym ruszył dalej. Wyjaśnienie przyszło chwilę później. Na końcu orszaku trójka ogierów ciągnęła na linach głowę. Zakrwawioną, uciętą w połowie szyi, mokrą, poszarpaną głowę, z wywróconymi na wierzch białkami oczu, zamarłymi w tej pozycji raz na zawsze. Głowę Dain'a.

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!