Korony wiązów układały się nad naszymi głowami w parasol, który
sprawiał, że chociaż ulewa nasilała się, to nie padało na nas tak bardzo
jak poza nim. Leżąc na zimnej mokrej ziemi, przyglądałem się
otaczającej nas przyrodzie oraz niespokojnej wodzie, w którą z ogromną
częstotliwością uderzały krople deszczu, tworzący tym samym na jej tafli
nachodzące na siebie okręgi. Przeniosłem wzrok na miejsce, w którym nie
tak dawno była grobla i po której dostaliśmy się na tę wyspę.
Wszechobecna szaruga sprawiała, że gdyby nawet kamienie nie zatonęły i
tak kompletnie nie byłoby widać, gdzie one są. Zatem droga powrotna nie
należałaby do najbezpieczniejszych, a ja nie zamierzałem ryzykować.
Zresztą to wszystko to moja wina. I wcale nie mam na myśli swojej
kiepskiej sytuacji tylko to, że sprawiłem, iż poza mną znalazła się w
niej także Calipso. Wychodziłem z gorszych opresji i nie jeden raz
patrzyłem śmierci w oczy, jednak nie wiem czy mogę to samo powiedzieć o
mojej towarzyszce. Warto było natomiast wspomnieć jej, że przygody z
moim udziałem zawsze mają kiepskie zakończenie, o czym nie tylko ja
zdołałem się przekonać. Nigdy nie miałem wątpliwości, że źródłem całego
nieszczęścia, które przytrafiło się mi i moim niedoszłym bliskim byłem
ja sam, a los tylko potwierdzał moje przypuszczenia. Teraz zrobił to po
raz kolejny, co w ogóle mnie nie dziwi. Po wszystkich wydarzeniach, w
które zostałem wmieszany, stałem się obojętny na jego kaprysy. Podobno
każdy miał dostać pecha po równo, a okazuje się, że karta, którą wybrało
dla mnie przeznaczenie nie jest ani trochę łaskawa. Popatrzyłem na
Calipso, zastanawiając się, ile dostała ona i wtedy zauważyłem, że
dereszowata śpi. Wcześniej musiała ułożyć się na lewym boku, gdyż była
odwrócona do mnie tyłem. Położyłem głowę na ziemi, chcąc przywołać sen.
Jeżeli usnę, czas będzie płynął szybciej. Wsłuchując się w deszcz,
wymyślałem rozmaite scenariusze, które, choć w rzeczywistości nie mają
prawa bytu, na jawie wydają cię dziać naprawdę. Uśmiechałem się lekko,
gdy Morfeusz w końcu wziął mnie w swoje objęcia
Poczułem nieprzyjemnie zimno, które gwałtownie uderzyło mnie w pierś i
które szybko ustąpiło, jak się okazało - tylko na chwilę. Deszcz nadal
padał, jednak słabiej niż wtedy, gdy zasypiałem. Zaspany, powoli
otworzyłem oczy, przygotowując na to, że blask słońca zaraz
nieprzyjemnie mnie rozbudzi, lecz zdziwiłem się, widząc, że nad Mongolią
panuje noc. Odczekałem chwilę, aż moje oczy przyzwyczają się do
ciemności i jeszcze bardziej zaskoczyło mnie to, że brzeg wysypy, który
do tej pory znajdował się około pięciu metrów od nas, zniknął zalany
wodą, a ta dosięgała nas. Gwałtownie podniosłem się z ziemi, tworząc tym
samym pod swoimi kopytami grząskie błotnisko i brodząc w rozmokłej
ziemi, podbiegłem do śpiącej klaczy.
- Calipso? - lekko szturchając pyskiem o policzek dereszowatej,
próbowałem ją rozbudzić. - Wstawaj, szybko - powiedziałem, powtarzając
czynność jeszcze kilka razy, na co Przywódczyni po chwili zareagowała,
otwierając oczy. Nie musiałem mówić nic więcej by wstała, ponieważ
uderzyła w nas kolejna fala.
- Cholera! - krzyknęła, nieomal wpadając na mnie, gdy dostrzegła jak
bardzo okoliczności przyrody się zmieniły. - Nie wzięliśmy pod uwagę, że
może nie przestać padać, ale żeby aż tak?! - Przywódczyni schyliła się
po znaleziony popołudniem sztylet i chwyciła go do pyska, a kiedy
podniosła głowę, zaczęła rozglądać się nerwowo.
- To jak zwykle moja wina - wysyczałem, szukając wzrokiem najkrótszej
drogi przez rzekę. - Po co ze mną szłaś? W ogóle, po co ja tu wszedłem? -
kątem oka, widziałem, że zbliża się kolejna fala, która za chwilę
uderzyła w wyspę, sprawiając, że cała została zatopiona. - Musimy płynąć
- powiedziałem, chociaż przeprawa przez tak wzburzoną rzekę nie była
najlepszym pomysłem.
- Wyspa i tak szybko zatonie. - Calipso pokiwała głową i ruszyła przed siebie.
- Poczekaj! - zawołałem, wyprzedzając ją. - Jestem wyższy. Wejdę
pierwszy i zobaczę, kiedy przestanę sięgać dna. Ty musisz zacząć płynąć
wcześniej. - nie czekając na odpowiedź, wszedłem do mętnej, lodowato
zimnej wody i powoli poruszałem się do przodu, sprawdzając kopytami
teren. - Na razie jest w porządku - mruknąłem na tyle głośno, żeby klacz
usłyszała co mówię i zrobiłem jeszcze kilka kroków do przodu. Wtedy
niespodziewanie dno obniżyło się, a ja pchnięty mocnym prądem, znalazłem
się pod wodą. Usłyszałem jak Calipso krzyczy moje imię, a potem w
uszach szumiała mi tylko woda. Poruszyłem kilkukrotnie nogami i
machnąłem głową tak, że udało mi się znaleźć lekko ponad taflą. - Tu
jest gorzej jak widzisz - zaśmiałem się i widząc, że klacz weszła
głębiej do rzeki, wróciłem do miejsca, w którym miałem jeszcze grunt pod
kopytami. Podszedłem bliżej dereszowatej, która szła prosto na mnie.
Gdy znaleźliśmy się obok siebie, złapałem ją mocniej zębami za grzywę,
wiedziałem, w którym miejscu dno się zapada i wolałem nie dopuścić do
tego co przed chwilą stało się ze mną. Jeszcze kilka metrów szliśmy
razem, aż Przywódczyni zaczęła płynąć, chwilę później uczyniłem to samo.
Udało nam się nie utopić w miejscu, w którym prąd był silniejszy i gdy
ominęliśmy je, puściłem trzymaną w pysku grzywę. Wolno przemierzaliśmy
rzekę, bok w bok. Przez ten czas zdążyłem przyzwyczaić się do zimnej
wody, lecz poczułem ogarniające mnie zmęczenie. Nie tylko mnie dało się
ono we znaki, gdyż Calipso od kilku chwil też oddychała ciężej, a
byliśmy dopiero w połowie drogi.
[Calipso?]
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!