Szukałam nowego członka ledwie kilka minut. Edward zajął się resztą stada, którą należało zmobilizować do zakończenia przeżuwania śniadania i wyruszenia w dalszą wędrówkę. Byliśmy już prawie w połowie drogi do góry Munku - sardyk. Planowałam pójść wschodnim brzegiem jeziora Chubsuguł, a dalej zboczyć znowu nieco na zachód, wybierając w ten sposób łatwiejszy, choć z pewnością dłuższy szlak. Wolałam jednak to od wycieczki na przełaj przez górskie wąwozy i zbocza pełne ogromnych głazów, a że zbliżała się jesień, także mokrych i śliskich. Na prawo mieliśmy wygodniejszą ścieżkę, wyjeżdżoną kopytami ryczących ludzkich maszyn, wożących ich wygodnie dokąd zechcieli. Ci to mają farta. Wtem dotarło do mnie, że już nie próbuję odnaleźć Blacky'ego, a karego ogiera o lśniących, głębokich oczach jak dwie przepastne studnie w których właśnie tonęłam. Potrząsnęłam gwałtownie głową. Nagle poczułam dyszenie kogoś za mną. Odskoczyłam gwałtownie i obróciłam się, mierząc sztyletem prosto w cel moich poszukiwań. Westchnęłam i odłożyłam broń.
- Ach, tu jesteś. - powiedziałam miłym głosem. - Niedługo wyruszamy dalej. Lepiej, żebyś wrócił już do klanu. - dodałam stanowczo.
- Oczywiście, przywódczynio. - rzekł koń.
- Wystarczy Calipso. - Lubiłam bardzo brzmienie swego imienia i nie ukrywałam tego.
- To dla przyjaciół? - uśmiechnął się z przekąsem.
- Ruchy. - rzuciłam poważniejszym tonem, przewracając oczami, choć mimo wszystko go polubiłam. Lucky wzruszył lekko ,,ramionami", jakby przepraszająco, i udał się do reszty. Wzdychając, przytuliłam pysk do pobliskiego drzewa. Chłonęłam żywiczny zapach i chropowaty dotyk kory. Chwilę później obróciłam się i podeszłam do reszty moich poddanych. Prawie wszystkie twarze były mi znane. Od dawna niewielu do nas dołączało. Z jednej strony było to dobre, z drugiej złe. Wszystko ma swoje dwa spody, dwie natury. Stanęłam na czele obok Edwarda i dałam znak do wymarszu.
<Blacky Lucky? A spoko, konkurencja jestXD>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!