Mimo świadomości, iż oboje czujemy to samo, mimo wcześniejszych wyznań, podczas milczenia ze strony Mivy w moim duchu wysiało się ziarenko wątpliwości, podlewane zdenerwowaniem i poruszeniem. Teraz również te resztki zagubienia prysły, ustępując bezgranicznemu wręcz szczęściu. W ciągu paru godzin rozwiązały się niemal wszystkie moje dotychczasowe problemy. Mam u swego boku kochającą i umiłowaną klacz.
Czy może być lepiej? Wprawdzie trochę inaczej wyobrażałem sobie nasze pierwsze chwile po oświadczynach, ale Mivana miała rację. Ja również byłem winny wyjaśnienia paru koniom. Przeniosłem wzrok na część klanu, która była świadkiem tego wydarzenia. Zapewne nie słyszeli zbyt dobrze słów, ale gesty były aż nadto wyraziste.
— No, na co czekacie? - odezwałem się, ruszając sprężystym, dumnym krokiem władcy ku stadzie, jednak z uśmiechem na pysku - Przekażcie innym wieści i zaczynajmy przygotowania!
Sam ruszyłem na poszukiwania ojca i brata.
Szkoda, że nie ma matki, i siostry...w sumie, wszyscy dowiedzą się już po fakcie. - myślałem, szukając w tłumie znajomych głów. Znalazłem obydwoje naraz prowadzących konwersację. Mój widok wywołał u nich jakby zmieszanie.
— Anioły zstąpiły z nieba...? - spytał ze sztucznym ożywieniem, patrząc na mnie jak na wariata, który uśmiecha się na widok swojej ofiary.
— Tylko jeden anioł. - odparłem wesoło - Dziś wieczorem będziemy świętować. Ja i Mivana jesteśmy parą. - oświadczyłem, z niecierpliwością oczekując reakcji.
— To wspaniale! Cieszę się twoim szczęściem, synu. - ojciec, rozpromieniony, objął mnie szyją. Słyszałem, jak westchnął cicho z ulgą.
— Gratulacje, braciszku. Masz gust. - dodał tym razem ze szczerym entuzjazmem kasztanowaty ogier. - Kiedy zostanę wujkiem? - Dante w ostatniej chwili uchylił się przed uderzeniem.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, po czym rozeszliśmy się w swoich sprawach. Ja musiałem przypilnować organizacji uroczystości, co oznaczało przydzielenie dla każdego konkretnego zadania i zadbanie o to, by zostało dobrze wykonane, zwłaszcza, że czas gonił. Informacja o moim partnerstwie rozeszła się lotem błyskawicy, a podniecenie i wraz z nim dobry nastrój udzieliły się wszystkim...no, prawie. Khairtai wciąż przypominała chmurę burzową, jeszcze bardziej agresywną, niż zwykle. Taka drobnostka nie była jednak w stanie zepsuć mi humoru. Wkrótce wszyscy uwijali się przy przygotowaniach zbierając kwiaty, mocząc ziele, znosząc przysmaki, stawiając dekoracje. Normalnie pomógłbym innym, lecz moja wybranka pewnie już czekała. Poza tym jakby nie patrzeć, to moje - nasze - święto. Szybko się uwinąłem i powierzyłem odpowiedzialność sile masy i zgraniu stada.
Galopem podążyłem z powrotem na miejsce połączenia dwóch dusz. Jeleniowatej klaczy nie było jednak nigdzie w pobliżu. W oczekiwaniu na partnerkę skubałem trawę. Minęło trochę czasu. Zacząłem zastanawiać się, czy nie powinienem pójść jej poszukać. Pokręciłem przecząco głową.
Miłość opiera się na zaufaniu. Kocham ją, więc muszę jej w pełni zaufać. Wciągnąłem w nozdrza świeże powietrze przesycone zapachem mokrej ziemi. Temperatura podskoczyła w ciągu dnia powyżej zera. Szykował się całkiem ładny zachód słońca; niebo przybrało różowe i pomarańczowe odcienie. Nie można sobie wymarzyć lepszej pogody. W pewnym momencie usłyszałem jakiś cichy szmer z tyłu. Odwróciłem głowę. Tuż za mną, w dość dziwnej pozycji, stała Mivana. Kilka kroków za nią stał siwy ogier.
— Co ty robisz? - spytałem nieco zdezorientowany, ale i rozbawiony. W duchu odetchnąłem z ulgą. Natychmiast się wyprostowała.
— Nic, nic. - odparła, uśmiechając się na przekór słowom.
— Jak ja mam ci zaufać, skoro odstawiasz takie numery? - westchnąłem teatralnie. W odpowiedzi klacz złączyła nasze wargi w krótkim pocałunku. Rozległo się ciche chrząknięcie z tyłu.
— Ach...Shiregt'a, już chyba znasz, prawda? - odezwała się moja towarzyszka. - To Lumino, mój brat.
— Miło mi. - podszedłem do siwka i wymieniłem uprzejmości. W rzeczywistości znałem go już jako źrebaka, choć tylko z wyglądu. Miv odwróciła wzrok w stronę otwartej przestrzeni stepu.
— Co oni robią? - spytała z lekkim zdziwieniem, wskazując kopytem grupę koni ustawiających jakiś duży pal.
— Przygotowują wystrój na zabawę. - odrzekłem prosto. - Ta noc należy do nas, moja droga.
— Nieźle się uwinąłeś, władco. - skomentował Lumino, do tej pory bierny obserwator.
— Mów mi Shi. - odparłem przyjaźnie.
— Idziemy tam? - wtrąciła klacz, robiąc krok do przodu.
— Oczywiście.
Na szczęście przygotowania przebiegały sprawnie. Dzisiejsze wydarzenia mocno podniosły morale w klanie, ostatnio dość marne. Wieczór zbliżał się wielkimi krokami, więc oboje udaliśmy się nad brzeg Chirgis. Po porządnej kąpieli, w połowie polegającej na wzajemnym ochlapywaniu się wodą, osuszyliśmy się podczas jedzenia - woda wzmaga apetyt - po czym rozeszliśmy się w swoje strony, by w towarzystwie kilku znajomych dopracować prezencję. Z pomocą brata, Zee i Arrow'a rozczesałem porządnie grzywę oraz ogon, natłuściłem niektóre miejsca i przywdziałem przyozdobioną naturalnymi elementami obręcz z metalu. Dumny jak paw wyszedłem na spotkanie ukochanej. Na mój widok...parsknęła śmiechem. Muszę przyznać, że nie takiej reakcji się spodziewałem.
— Sorry, to naprawdę...Zaczekaj. - powiedziała stanowczo. Chwyciła zębami ozdobę i poprawiła. - Teraz...teraz jest
idealnie. - dodała z aprobatą w głosie. To mi wystarczyło.
Mivana również wyglądała po prostu...oszałamiająco. Jeleniowata sierść mieniła się w promieniach słońca, w nasadę ogona wplecione było kilka małych piór, najbardziej zaś urzekł mnie duży, fioletowo-różowy kwiat za uchem klaczy.
— Uśmiechnij się. - zażądałem, po czym oznajmiłem - Bogini w czystej postaci. - Oboje spuściliśmy na moment wzrok.
— Gotowi? - rozległ się z tyłu głos Dantego. Podążyliśmy za nim ku stadu, skupionym na polu wokół dwóch wysokich kłód. Na nasz widok wszyscy utworzyli korytarz. Nie mogłem się powstrzymać od poszerzania uśmiechu podczas patrzenia na pyski koni wokół, a przede wszystkim mojej partnerki. Serce mi rosło z radości. Gdy przeszliśmy na drugą stronę tunelu, podszedł do nas mój ojciec. Odchrząknął, po czym wygłosił swą przemowę:
— Błogosławię ten związek, zrodzony z czystej miłości, oparty na wzajemnym szacunku i poznaniu. Niech nieszczęścia trzymają się od was z daleka, a wasza wierność i przywiązanie pomogą przetrwać trudne chwile, których oby było jak najmniej. Jestem z ciebie naprawdę dumny, synu. Mieć taką synową to chyba marzenie każdego ojca. - pięknie i zwięźle...jak zawsze, nie stracił wprawy.
— Dziękujemy. - odparliśmy równocześnie z wdzięcznością. Wtedy do naszej trójki przyłączył się Dante. Trącił mnie w bok, ustawiając bardziej przodem do tłumu, po czym wykrzyknął:
— Niech nam żyją!
— Niech żyją nam!
Czy on już coś wypił?
Na sam początek wypadł berek, prosta, acz zajmująca zabawa. Następne były pierwsze porcje napoi i pierwszy taniec przy akompaniamencie duetu dwóch klaczy. Zdecydowana większość koni przyłączyła się, smakołyki na razie leżały niemal nietknięte. Tańczyłem pośrodku naprzeciwko Mivany. Jej oczy błyszczały niemal równie mocno, jak pierwsze gwiazdy na niebie. Szczęście wypełniało mnie od kopyt do głów.
— Mogę się założyć, moja droga, że jestem dziś najszczęśliwszym koniem na ziemi.
<Mivana? 1020 słów. Uffffff XD>