Z czułością spojrzałam w stronę Noctema. Nasze spojrzenia się spotkały. Znaliśmy się krótko, ale jego towarzystwo sprawiało mi wiele radości i mogłam wpatrywać się w niego bez końca. Serca waliło mi znacznie szybciej. Miałam dziwną ochotę powalenia ogiera na ziemie, jednak starałam się powstrzymać. Niestety, miałam słabą wolną wolę i pokusa wygrała. Niezgrabnie szturchnęłam zaskoczonego Noctema na tyle mocno by oszołomiony gniadosz się przewrócił. Gdy zdałam sobie sprawe co bezsensownego zrobiłam pod wpływem impulsu pocwałowałam w stronę nie dużego lasku niedaleko. Zawstydzona jak najprędzej ukryłam się w krzakach. Z ukrycia obserwowałam zdziwionego Noctisa, który najwyraźniej nie zrozumiał do końca co się stało. Serce nadal mi waliło, a teraz gdzieś w zakamarkach mego umysłu narastała nowa pokusa dotknięcia Noctema. Podenerwowana delikatnie grzebnęłam kopytem w ziemi. Spod ziemi wyłoniła się malutkie ziarenko, które nawet zaczęło kiełkować, jednak w takiej srogiej zimie pod cieniutką warstwą ziemi nie miało możliwości przetrwania do wiosny. Wtem wróciło mi wspomnienie mojej matki pouczającej mnie, wtedy jeszcze trochę zbyt ciekawską klaczkę o miłości. Mówiła, że miłość jest trochę jak rośliny. Na początku jest malutka niczym ziarno owsa, potem kiełkuje w naszych sercach aż w końcu staje się silnym drzewem, które zniszczyć jest w stanie tylko najokropniejsza burza lub człowiek swoim połykaczem drzew. W końcu powróciłam do rzeczywistości, a moje oczy wytropiły zupełnie inną rzecz. Gdzieś w oddali zajaśniało niebieskie, malutkie światło. Na początku mocno się przeraziłam, jednak nadal miałam wiele ze źrebaka i ciekawość wygrała.
<Noctem? Bez ładu i składy i w dodatku późno, ale znasz powód tego>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!