Strony

25.12.2019

Od Miriady do Etsiina "Pojedynek życia" Cz. 3

Niepokój narastał we mnie z każdą kolejną minutą spędzoną na bezczynnym staniu. Straciłam apetyt, od czasu do czasu zmuszałam się jedynie do wzięcia paru kęsów zeschłej trawy spod śniegu. Etsiin poszedł w swoją stronę, uzasadniając to koniecznością treningu i "pobycia z samym sobą", matka wraz ze strategiem wciąż nie wracali, nie widać też było władcy, chociaż to akurat kwestia względna - w tłumie zwierząt, ściśniętym ze względu na mróz, ciężko było wypatrzeć konkretnego osobnika. Mimo to, kiedy jeden z nich pojawił się na obrzeżach rozpoznałam go natychmiast. Książę, idąc w otoczeniu kilku podobnych towarzyszy, nagle odwrócił łeb w moją stronę i puścił mi oczko. Zacisnęłam zęby, przeszywając go tylko lodowatym wzrokiem. Nie dam się sprowokować.
Przygotowania do walki rozpoczęły się gdy wybiło południe. Zaczęto utwardzać spory płat ziemi i ustawiać wokół niego barierki z gałęzi, liche, mające jedynie symbolizować granice pola. Publiczność zawsze stała kilka kroków dalej, żeby przypadkiem nie dostać kopniaka. Szmer rozmów narastał, a mimowolne spojrzenia stawały się nie do zniesienia. Stałam pośrodku stepu, a czułam się niczym w klatce. Udało mi się coś zrobić, zwiększyć szanse na wygraną, ale...Czy na pewno mogę zaufać tym gryzoniom? Znów ogarnęło mnie poczucie bezsilności. Niech to się wreszcie skończy...
— Miri. - usłyszałam wołanie. Odwróciłam głowę w kierunku dźwięku i westchnęłam z ulgą na widok dwójki koni kłusujących w moją stronę. Od razu zrobiło mi się cieplej i nadzieja zakwitła we mnie na nowo. Bo w sumie dlaczego miałabym z góry zakładać, że się nie udało? Jak widać, cuda się zdarzają... Przed oczami znów stanęła mi tamta błoga noc. Jednak mina Yatgaar nie pozostawiała suchej nitki na tych życzeniach. Na chwilę posmutniałam, po czym na przekór losowi uśmiechnęłam się do klaczy. Szanse i tak były niewielkie, a w moim sercu nie było już miejsca na więcej żalu.
— Jest nieugięty. - westchnął Cardinano, otrząsając się ze śniegu. - Zmniejszył tylko nieco obecne żądania co do terenów... - dodał, lecz to było wszystko, co miał do powiedzenia. Zostałyśmy z matką naprzeciwko siebie. Nie potrzebowałyśmy słów, patrzyłyśmy sobie tylko w oczy w niemym porozumieniu. Wreszcie moja rodzicielka zrobiła krok do przodu i objęła mnie delikatnie szyją. Z wahaniem odwzajemniłam gest.
— Nie udało się. - oznajmiła krótko, bez żadnych emocji. Po chwili ciszy rzekła z dużą dawką czułości i łagodności, nietypowej dla niej: - Nigdy nie pozwolę, żeby stała ci się krzywda. Nigdy więcej. - jeszcze moment trwałyśmy tak w milczeniu, po czym przeszłyśmy do jedzenia. Nie trwało ono jednak zbyt długo:
— Gdzie jest Etsiin? - rzuciła siwo-jabłkowita klacz.
— Poszedł potrenować. - odparłam, przeżuwając łykowatą trawę. - Właściwie, czemu chciałaś, żeby walka odbyła się po południu...?
— To proste. Im później, tym zimniej, a my, konie, lepiej znosimy mróz. Kułany są gorzej przystosowane. - rzekła, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. Dialog pewnie trwałby dalej, gdyby nie przybycie kolorowego ogiera. Na moim pysku od razu pojawił się uśmiech, a wątpliwości i obawy spowiła lekka mgła. To jego osoba zawsze wychodziła na pierwszy plan. Wyglądał na zadowolonego i pewnego siebie, co dodatkowo dodało mi otuchy. Dotknęliśmy się jedynie delikatnie na powitanie.
— I jak ci poszło trenowanie? - przechyliłam lekko głowę.
— A nie najgorzej. - uśmiechnął się lekko. - Och, nie martw się. Nie pozwolę, żeby ten Dain się do ciebie dobierał. Ani ktokolwiek inny. - oznajmił pocieszającym tonem. Nie odpowiedziałam, spoglądając w dal, na horyzont. Darzyłam Etsiina ogromnym zaufaniem i kochałam ponad życie, ale to nie było takie proste, kiedy na szali stało moje życie, przeciwnikiem był mocarny, wyćwiczony osioł, a pomoc niepewna. Czas wlókł się w nieskończoność.
W końcu nadeszła godzina próby, a mój niepokój osiągnął punkt kulminacyjny. Paradoksalnie, kiedy już ledwie kilka chwil dzieliło nas od rozpoczęcia walki, pragnęłam jak najbardziej oddalić ten moment. Nie byłam gotowa, ale też pewnie nigdy nie będę. Byłam rozdarta pomiędzy tym, co podpowiadały mi serce i rozsądek. Rozglądałam się nerwowo dookoła, oceniając sytuację. Stado zebrało się tłumnie wokół wydeptanego placu, wiwatując i dopingując swojego idola, stojącego naprzeciwko, czyniącego ostatnie przygotowania. Po drugiej stronie stał appaloosa, również w trakcie robienia rozgrzewki. Moja matka i strateg ustawili się kilkanaście kroków dalej w pierwszym rzędzie. Postanowiłam towarzyszyć ogierowi do końca i spróbować ostatni raz. Podeszłam do niego, po czym wyszeptałam na ucho:
— Nie rób tego, proszę. Na pewno jest jakieś inne wyjście. - Etsiin wyprostował się jedynie, wzdychając.
— Pewnie tak, ale nie ma na nie czasu. Kocham cię. - dodał ciszej, tak, bym tylko ja mogła to usłyszeć. Spuściłam wzrok, kiwając lekko głową.
Wyszedł na pole, a ja zostałam przesunięta na środek dłuższego boku, w pobliże świty, skąd miałam najlepszy widok. Nie do końca wiedziałam, czy mam się z czego cieszyć. Władca zaczął przypominać zasady walki, co było dość nużące. Ostatecznie odchrząknął, by zakończyć swe przemówienie:
— A zatem, bój o serce księżniczki Miriady, do którego staną ci dwaj młodzi wojownicy, książę Dain i książę Etsiin, uważam za rozpoczęty. Niech wygra najlepszy! - zawołał, co wywołało kolejną falę wiwatów. Ja słyszałam jednak tylko szalone bicie własnego serca. Na ten sygnał przeciwnicy stanęli dęba i ruszyli na siebie z dzikimi okrzykami, po czym zwarli się w morderczym uścisku, gryząc się wzajemnie. Już po chwili kułan odepchnął ogiera i ponowił natarcie. Nie chciałam na to patrzeć, a równocześnie musiałam, nie mogłam stchórzyć. W duchu z całych sił dopingowałam ukochanego, wbrew wszelkiej logice gorąco wierząc w jego wygraną. A kiedy ni z tego, ni z owego tylna noga wroga zapadła się w śniegu, naprawdę zyskałam odrobinę pewności, że to będzie nasz dzień, tryumf Czarnej Winorośli. Poczułam coś puchatego przy swojej nodze. Schyliłam się, udając drapanie, i uśmiechnęłam się szeroko, spoglądając na myszatego gryzonia.
— A nie mówiłem? - rzekł z dumą.
— Dziękuję...tak bardzo dziękuję.
Walka przez pewien czas była wyrównana, przeciwnicy głównie krążyli wokół siebie, co jakiś czas zadając ciosy. Dain'owi podłoże nieustannie płatało figle, co sprawiało, że szala przechylała się na korzyść Etsiina. Oboje byli już zmęczeni. Z lekkim niedowierzaniem i euforią śledziłam jego ruchy, dałam się nawet porwać tłumowi i zaczęłam dopingować go na głos. Mimo licznych ran, wyglądał imponująco, a Khuvi Zayaa był wyraźnie skonsternowany. Tym, co przygotowywali teren, chyba nieźle się oberwie... - pomyślałam, prawie że parskając śmiechem. Wtedy appaloosa uderzył mocno kułana w klatkę piersiową i uniósł się na tylnych nogach, szykując do ostatecznego ciosu. Otworzyłam szeroko oczy i zarżałam radośnie, czując zastrzyk adrenaliny.
Tak blisko.
Za blisko.
Nieoczekiwanie przeciwnik się otrząsnął i umknął spod kopyt ogiera, po czym sam z wściekłym kwiknięciem natarł na konkurenta, gryząc go w szale. Etsiin zaczął się bronić, lecz nagle kułan uniósł się i zwalił na niego całym ciężarem, przewracając go, w jednej chwili niwecząc nadzieje, obracając wszystko w proch. Co gorsza, koń nie dawał rady się podnieść. Nie wytrzymałam. Zaczęłam krzyczeć, błagać, by wstał, zaklinać rywala. Dain przymierzał się do decydującego uderzenia, widownia szalała. Nie, to się nie może tak skończyć! Zapewne gdyby nie przytrzymujący mnie tłum, wskoczyłabym na widownię i ruszyła na kułana, któremu dwie kończyny znów utknęły w śniegu i to powstrzymało go przed zakończeniem pojedynku, co zrobił jego ojciec:
— Stać! Ogłaszam koniec walki! - wyszedł powoli na środek placu w ciszy. - Oto zwycięzca - książę Dain!

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!