Strony

22.06.2019

Od Virginii- Seria treningowa #4

A dziś nadszedł czas na skoki. Uznałam tak, kiedy znalazłam w lesie idealnie nadający się do tego, przewalony pień. Po paru przeskokach nad nim zaczęłam odczuwać zmęczenie, ale niezmordowanie ćwiczyłam dalej. Kiedy zrobiłam sobie chwilę przerwy, zawiał lekko chłodny wiaterek, przez co moje ciało zaczęło lekko drżeć. Uznałam, że to sygnał do dalszych ćwiczeń. Na początku liczyłam wszystkie wykonywane skoki, ale po pewnym czasie dałam sobie spokój. Wolałam wszystkie swoje siły wlać w trening. Później wróciłam do klanu i jak gdyby nigdy nic porozmawiałam z paroma końmi. Musiałam w końcu podjąć jakieś konkretne działania względem frakcji. Pragnęłam zdobyć nowych członków i jak najszybciej oddzielić się od Klanu Mroźnej Duszy. Znając naszego władcę, jeśli grupa koni samoczynnie zdecyduje się odejść, nie zabroni nam tego ani nie będzie jakoś nachalnie próbował nas powstrzymać. A jako osobny klan urośniemy w siłę i zaatakujemy to stado, aby wszystko w końcu stało się takie, jakie od samego początku być powinno. W tym celu również ja, jako przywódczyni, muszę sprawiać szczególnie dobre wrażenie, dbać o swoją pozycję i trenować, trenować, trenować ile mogę. Aby być zawsze gotowym do walki. To mnie olśniło. Na koniec dnia odszukałam moją matkę, gdyż Risy znowu nie mogłam znaleźć. Ku mojemu zadowoleniu, klacz zgodziła się poćwiczyć ze mną walkę. Trening trwał aż do wieczora. Od razu przypomniały mi się czasy dzieciństwa, kiedy to właśnie matka mnie trenowała i przekazywała wiedzę, z której teraz korzystam. Gdyby nie ona, nie byłoby mnie dziś tu. Albo byłabym, tylko wiodłabym nudne życie zwykłego członka stada. Wieczorem skończyłyśmy nasz trening. Nie mogłam niestety ćwiczyć też za wiele. Bałam się, aby nie zwróciło to niepotrzebnie niczyjej uwagi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!