Strony

11.06.2019

Od Shiregt'a do Virginii ,,Córka Vayoli"

— Są jacyś ranni? - spytałem, przebiegając wzrokiem po otaczającej mnie grupce zwiadowców i ich dowódcy. Na pierwszy rzut oka widoczne były tylko lekkie zadrapania czy stłuczenia lub nawet ich brak.
— Wszyscy doszliśmy bez problemu. Nic poważniejszego. - odparł Halt. W tym samym momencie dało się słyszeć żeński okrzyk przerażenia i gruchnięcie ciała o trawę. Kątem oka zauważyłem czarno-białą plamę i mogłem się już domyślać, kim w rzeczywistości jest. Gdy podbiegłem do tego miejsca (a za mną tłum gapiów), Mindy pochylała się nad nieprzytomną Virginią, próbując ją ocucić. Odepchnąłem ją na bok bez zbędnych ceregieli, analizując sytuację. Klacz miała sporo mniejszych i większych ran, musiała stracić dużo krwi, aczkolwiek trzymała się dzielnie do samego końca. Najmłodszych medyków odesłałem do opatrzenia reszty drużyny, a sam wraz z Zee'm - Mint gdzieś wyparowała - zabrałem się za "najcięższą" pacjentkę.
Przyniesione duże, lecznicze liście przyłożyłem do zranionych miejsc i przytwierdziłem z pomocą ludzkich szmat oraz pnączy. Podaliśmy trochę wody, ułożyliśmy w wygodniejszej pozycji, i czekaliśmy. Właściwie ja czekałem, wpatrując się w horyzont i jedząc. Podczas opatrywania miałem umysł zajęty tylko myślami o poprawnym leczeniu - teraz pojawiły się zupełnie inne. Była tak podobna do swojej matki...nawet jej sprężysty krok wydawał się spadkiem po rodzicielce. Co do charakteru nie miałem okazji się przekonać, kim jest. Samo to, iż uratowała Mindy, było wyjątkowo szlachetne i godne pochwały, lecz nigdy wcześniej nie przejawiała podobnych zachowań. W ogóle nie sprawiała wrażenia klaczy, która rzuci się na pomoc słabszemu, łamiąc prawa natury. To właśnie rodziło we mnie wątpliwości. Pewnie fakt, że jest córką Vayoli, również miał na to wpływ. Przed oczami stanęła mi scena, w której matka i ta latorośl ćwiczyły walkę w lesie, rozmawiając o czymś. O czym? Pewnie nigdy się nie dowiem. Mam zbyt mało informacji o niej...
Spojrzałem mimochodem w stronę Virginii i spostrzegłem, iż odzyskała przytomność. Od razu do niej podszedłem. Instynktownie spróbowała się podnieść, jednak powstrzymałem ją.
— Lepiej jeszcze nie wstawaj. Odniosłaś poważne rany. - oznajmiłem uspokajająco.
— Co się właściwie stało?
— Jak już powiedziałem, odniosłaś poważne rany. Dlatego trzeba było cię opatrzyć. Poza tym zemdlałaś, ale na szczęście nic poważniejszego z tego powodu raczej ci się nie stało. - odrzekłem, przypominając sobie parę przykładów chorób neurologicznych, mogących wyniknąć z tak prostego powodu. Niektóre zresztą ujawniały się dopiero po pewnym czasie.
— Raczej? - spytała wątpliwie.
— Najlepiej będzie, jeśli pozostaniesz pod obserwacją jeszcze kilka dni. - odparłem, grzebiąc kopytem w ziemi.
— Wilki. Zaatakowały nas wilki. Powinniśmy jak najszybciej to miejsce opuścić. - wyglądała na spiętą, ale nie dziwiłem jej się w takiej sytuacji.
— To prawda. Na razie jednak ty nie za bardzo się nadajesz, aby gdzieś iść. Na razie rozstawiłem wszędzie straże, klan wyruszy wieczorem. Jeżeli do czego czasu nie odzyskasz sił, kilka koni zostanie z tobą. - szczerze mówiąc, wątpiłem w takie medyczne cuda, ale podobno nadzieja umiera ostatnia.
— Podobno uratowałaś Mindy. - mruknąłem by przerwać milczenie.
— Nie nazwałabym tak tego. Zrobiłam tylko to, co powinnam. - odpowiedziała klacz.
— Nie bądź taka skromna. Co za dużo, to niezdrowo. Mały awans by nie zaszkodził. - uśmiechnąłem się lekko. — Rozdzielaliście się podczas misji?
— Dlaczego pytasz?
— Nie wszyscy mogli wrócić. Poza tym wilki mogły złapać czyjś trop. - widocznie uznała to za logiczne wytłumaczenie.
— Nie, cały czas byliśmy w zasięgu wzroku.
— Świetnie. Na razie cię tu zostawię. - zakończyłem rozmowę, zostawiając pacjentkę pod okiem Saminarii.
<Virginia?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!