Uśmiechnęłam się niezręcznie. Nie spodziewałam się od niego takiego komplementu, mimo długich starań, by tego wieczoru wyglądać jak najlepiej. Jak z resztą na każdej imprezie, na której się pojawialiśmy. Dlaczego więc dopiero teraz docenił mój wysiłek? Mimo wszystko, poczułam przyjemne ciepło w sercu. Właśnie powiedział, że podoba mu się mój wygląd! Przyjrzałam mu się dokładnie. Orzechowa sierść wydawała się wyjątkowo czysta, prawie miałam ochotę podejść i przejrzeć się w niej jak w niezmąconej tafli jeziora. Kruczoczarne grzywa i ogon były widocznie z wysiłkiem układane. Promienie słońca przechodzące przez nie, tworzące jasne kaskady na jego postaci, sprawiły, że musiałam wstrzymać oddech.
- Ty też świetnie wyglądasz. Ale... - podeszłam do niego.
- Ale...? - zapytał zaniepokojony, że jego prezentacja nie była wystarczająco dobra.
Chwyciłam w zęby jedno pasemko na jego głowie i przesunęłam, by zrównało się z innymi.
- Teraz wyglądasz jak prawdziwy dostojnik. Zatwierdzam ten wygląd - wymieniliśmy się uprzejmymi gestami, po czym ruszyliśmy w stronę zebranych. Shiregt, jako przywódca, wygłosił przemówienie, po czym dał sygnał do rozpoczęcia głównej części dzisiejszego dnia - tańców okraszonych wybornym jadłem - ziołami, drobnymi, co lepszymi owocami, jak jagody, czy czysta, niesłona woda. Jednak w obliczu możliwości podrygiwania w takt muzyki, nikt nie myślał o posiłku. Kiedy tylko pierwsze rytmy, wybijane o puste pnie i kamienie oraz słowa wyśpiewywane przez ,,zawodowych" śpiewaków, na środku polany zaczęło kotłować się mnóstwo par, niekoniecznie zakochanych. Przyglądałam się im, starając się sobie przypomnieć, jak wyglądało moje przyjęcie. Czy też było tak huczne, przyjemne, czy ja również wyglądałam na szczęśliwą i zadbaną? Przemyślenia przerwał mi gniadosz stojący tuż obok.
- Nie miałabyś ochoty dołączyć do nich?
- Może... - z zawadiackim wyrazem pyska zaciągnęłam Shiregt'a do innych, by po chwili wmieszać się w tłum, który zaczął powoli przypominać jedno ciało, poruszające się w określonym rytmie, niczym to, które pozwalało nam każdemu żyć. Czułam radość, która wręcz rozsadzała mnie od środka. Czy to było właśnie to, na co czekałam od tak dawna? Widząc czarnogrzywego, kłaniającego się przede mną, cały świat wydawał się przestawać istnieć. Dałam się porwać zabawie, pierwszy raz od bardzo, bardzo długiego czasu. Gdyby nie on.. Czy ja bym tu w ogóle jeszcze była?
Moje przeczucie, które zrodziło się po czasie z tyłu głowy, że jest stanowczo za spokojnie, okazało się być uzasadnione. Tuż obok nas wyrósł jaśniejszy od mojego tancerza ogier.
- Widzę braciszku, że wziąłeś sobie do serca naszą wielkanocną potyczkę - jak zwykle, szanowny książę nie mógł dać odetchnąć od jego obecności. Tylko... O jaką potyczkę chodziło?
- Dante, czy nie mógłbyś choć przez chwilę zachować się jak należy? Wiesz, że Mivana to moja przyjaciółka.
Te słowa wryły mi się w pamięć. Jak mogłam głupio myśleć, że właśnie dostanę to, o co tak długo walczyłam? Jak mogłam choć na chwilę zapomnieć, że marzenia się nie spełniają? Chciałam jak najszybciej uciec, jednak nie mogłam. Miałam plan, plan, który musiał zostać zachowany w tajemnicy do samego końca. Kiedy księciu skończył się nastrój do rozmowy z bratem, zostawił nas samych. Jak gdyby nigdy nic, dokończyłam zaczęty taniec. Zostawiłam Shi samego, oddalając się pod pretekstem odsapnięcia od tłumu i wzięcia jakiejś przekąski. Nie chciałam, żeby widział, co robię, dlatego zapowiedziałam, że niedługo wrócę, co jednak miało się nigdy nie spełnić. Stanęłam w oddaleniu, za linią jakiś krzaków i drzew, które w jakimś stopniu zasłaniały mnie dla oczu innych. Zajęci zabawą, nawet nie zauważą braku jednej klaczy.
- Mivana? Gdzie idziesz? - usłyszałam za sobą dobrze znany, tak słodki dla mych uszu, głos. Odwróciłam się w jego stronę. Musiał za mną przyjąć, a kiedy zauważył, że wcale nie skierowałam się do zebranych smakołyków, zaczął coś podejrzewać. Spojrzenie zdziwionych i zmartwionych oczu o ciemnym odcieniu brązu przywołało mnie do porządku. Władca oczekuje odpowiedzi, a ja muszę mu ją podać. Tylko... Jak? W mojej głowie słowa kłębiły się, łączyły i rozpadały. Jak, jak ja mam mu to wszystko wytłumaczyć?
- Kiedy Kasja umarła poczułam, że jakaś część mnie odeszła razem z nią, rozumiesz? - postanowiłam postawić na szczerość - Większość życia spędziłam na uganianiu się za nią, żeby pomścić matkę i móc spokojnie spać, nie martwiąc się o życie swoje czy innych członków Klanu. A teraz czuję, że się rozpadam w drobne kawałki. Nie trzymam się w jednym. Mam w sercu ogromną dziurę, której nie potrafię załatać, niczym i nikim, co znałam do tej pory - spojrzałam na niego jak matka puszczająca dziecko w świat - Shiregt, wybacz, że to robię. Ale muszę odejść, zostawić was... Może na zawsze - widziałam, że już chce zaprzeczyć, tą gorączkową bitwę myśli, wszystko w jego oczach. Nie dałam mu jednak dojść do słowa, udowodnić, że mu na mnie zależy - Wiem, że nie możesz iść ze mną. Jeszcze Dante został by władcą czy coś - prychnęłam lekko śmiechem. Mojemu rozmówcy zabrakło do tego nastroju, jednak uniósł jeden kącik ust.
Mivana, nie możesz tak stać, jeśli naprawdę chcesz odnaleźć zagubioną część siebie. Idź, już. Nie roztrząsaj tego tak bardzo. Pierwszy raz w całym moim życiu, głosik mówiący mi swoje prawdy życiowe był... Miły? A przynajmniej nie ganiałam się obelgami w myślach.
Zaczęłam powoli odchodzić, odwracając się w ślimaczym tempie. Nie chciałam, by pomyślał, że chcę od niego uciec. Choć taka była po części prawda.
Dziwiła mnie jego cisza. Czyżby uznał, że ze mną nie wygra, a może chciał dla mnie jak najlepiej, wierzył we mnie, jak prawdziwy przyjaciel? Przyjaciel. Kolejna rzecz, dość brutalna dla mnie, do której zdążyłam się przyzwyczaić. Przez całe życie trzymałam się uparcie jednego ogiera, który nie zamierzał odwzajemnić moich uczuć. Kimże ja dla niego byłam? Najlepszą wśród najlepszych towarzyszek do końca. Kochaną, ale nie w sposób, o jaki się ubiegałam od najmłodszych lat.
Z początku nie chciałam się odwracać, nie dać sobie szansy na rozmyślenie się i pognanie na złamanie szyi cwałem z powrotem do stada. Domu, jednego domu, jaki znałam i któremu przyrzekłam wieczną lojalność. Jednak nie mogłam ten ostatni, być może na wieczność, raz spojrzeć na tego, który skradł nieodwracalnie moją miłość. Stał tam, przyglądając się galopującej przed siebie mojej postaci. Nie drgnął nawet z miejsca, jakby po części wciąż nie dowierzał w to, co przed chwilą się wydarzyło. Do oczu napłynęły mi łzy, a bicie w piersi przyśpieszyło. Nie, nie mogłam się teraz poddać. Mężnie spoglądałam przed siebie, w przyszłość, nową przygodę i lepsze jutro. Pokonałam wzniesienie, które ostatecznie oddzieliło mnie od wspomnień. Od dzisiaj byłam wolna.
<Shi? Patrz, wena wróciła xD Nie dźgaj, ostrzegałam, że Miv sobie pójdzie na spacerek>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!