Strony

19.06.2019

Od Arrow'a Misja #8 "Nadzieja umiera ostatnia"

-Musisz iść?-spytała ze smutkiem moja partnerka Erina.
-Ja też o wiele bardziej wolałbym zostać z tobą i źrebakami w klanie, ale obowiązki to obowiązki-odparłem. Klacz westchnęła ciężko.-No już, postaram się jak najszybciej to załatwić i do was wrócić-dodałem pospiesznie, żeby podnieść ją na duchu.
-Jasne. To idź i załatwiaj to szybko-odparła z uśmiechem moja partnerka. Odwzajemniłem go, a potem pożegnałem się z Nivero i Naris. Dostałem zadanie, aby uzupełnić zapasy ziół leczniczych, które nie mogły być długo przechowywane i w ten sposób często ich brakowało. W końcu, jakby nie patrzeć, od niedawna to było jedno z moich zadań. A ja chciałem wszystko wykonywać sumiennie. Nie żeby piąć się po drabinie w stadnej hierarchii, ale żeby pomagać potrzebującym. Być przydatnym. Niwelować ich ból i cierpienie. Odkąd pamiętam, zawsze wiele rzeczy mnie interesowało, a szczególnie zioła i ich lecznicze właściwości. A potem postanowiłem zostać właśnie medykiem, aby swoją wiedzę wykorzystywać dla dobra innych. Niedaleko od klanu znajdowała się polanka, na której zbieraliśmy większość ziół. Tam też udałem się w swoim pierwszym odruchu. Pomimo dokładnego przeszukania całej okolicy nie natrafiłem jednak na niektóre z roślin, które musiałem znaleźć. Westchnąłem więc, dostarczyłem do klanu dotychczas znalezione zioła i udałem się na dalsze poszukiwania. Mint przekonywała mnie, że to niepotrzebne, bo poradzimy sobie z obecnymi zapasami, ale chciałem wykonać swoje zadanie do końca. Poszedłem w stronę lasu. Opadłe, suche liście szeleściły mi pod nogami, podczas gdy ja zaglądałem w każdy zakamarek i pod każdy kamień, żeby znaleźć ukrywające się przede mną zioła. Dotarłem do grubego, zwalonego pnia. Rósł na skraju dość dużej dziury w ziemi. To znaczy, drzewo było kiedyś zakorzenione w tym miejscu, ale obecnie jego zupełnie martwy konar ciągnął się w dół po ścianie dołu. Najpierw sprawdziłem, czy w okolicach drzewa nie ma żadnego z poszukiwanych ziół, ale nie znalazłem nic takiego. Liczyłem na to, chociażby ze względu na fakt, że niektóre z nich lubią dość wilgotne, ciemne miejsca. Już miałem odejść, kiedy nagle spostrzegłem coś dziwnego na jednej z gałęzi. Wyrastała ona z martwego pnia nieco niżej. Ów dziwny przedmiot błyszczał się, kiedy padały na niego promienie światła przedzierające się między gałęziami pozostałych, żywych drzew, które nie poddały się jeszcze w swojej walce o prawo do życia. Coś wewnątrz mnie zmusiło moją osobę, żebym spróbował się temu dokładniej przyjrzeć. Oparłem kopyto na martwym pniu i sprawdziłem jego wytrzymałość. Wydawał się jeszcze w miarę solidny. Stanąłem na zwalonym drzewie i pochyliłem się w dół, aby dosięgnąć do miejsca, gdzie zawieszony był ten przedmiot. Niestety, nie udało mi się to. Nachyliłem się więc trochę bardziej, a kiedy nadal rzecz ta pozostawała dla mnie poza zasięgiem, zrobiłem jeszcze jeden krok do przodu. Postałem tak chwilę, kiedy nagle dało się słyszeć głośny trzask. Nim się zorientowałem, poleciałem w dół. Próbowałem jeszcze jakoś się zatrzymać, ale grawitacja pozostała bezwzględną. Spadłem prosto do dołu, a na deser zostałem jeszcze przygnieciony częścią drzewa. Pień, na którym stanąłem, pękł na pół i na jednej połowie wylądowałem, a druga mnie uderzyła. Moje ciało przeszyła fala bólu aż nazbyt dobrze odczuwalna. Po chwili ból skoncentrował się w jednym miejscu, tylnej prawej nodze. Zdołałem jeszcze wstać, unikając jednak stawiania na podłoży mocno bolącej kończyny. Zwaliłem z siebie resztki pnia i dokładnie się sobie przyjrzałem. Miałem mnóstwo zadrapań, które krwawiły, ale na szczęście nie nazbyt obficie. Martwiła mnie jedynie moja noga. Miałem nadzieję, że to nic poważnego i niedługo przestanie boleć. Najważniejsze było dla mnie, aby nie była złamana. Tymczasem spojrzałem w górę. Nie wyglądało to najlepiej. Od razu stało się dla mnie jasnym, że nie dam rady się wspiąć. A tym bardziej nie w takim stanie. Pokręciłem się nerwowo w miejscu, uważając na uszkodzoną kończynę. W końcu zdecydowałem się krzyknąć parę razy, choć zdawałem sobie sprawę, że niewiele to da. Przecież nie było tutaj nikogo oprócz mnie, jednak nadzieja zawsze umiera ostatnia. W międzyczasie zdołałem też obejrzeć rzecz, która tak przykuła moją uwagę. Jak się okazało, była to (chyba) bransoletka. Nie znałem się aż tak dobrze na ludzkich wyrobach, aby stwierdzić to z całkowitą pewnością, ale wydawało mi się, że to właśnie to. Przedmiot wykonany był z lekkiego, połyskliwego materiału, toteż iskrzył się w promieniach słońca, co, nie wiedzieć czemu, bardzo przykuło moją uwagę. Aż za bardzo. I pomyśleć, że utknąłem tutaj przez głupią rzecz, wytwór ludzkich rąk. Gdyby to chociaż była jakaś zmyślna pułapka... Ale nie, ja dałem się złapać na bransoletkę. Choć może nie powinienem tak myśleć? Gdybym wpadł w zasadzkę, byłbym pewnie o wiele bardziej ranny i wykończyliby mnie ludzie albo drapieżniki. A tak przynajmniej mam jakieś szansę, zanim wykończą mnie głód i pragnienie-pomyślałem z goryczą.
~Kilka godzin później, wieczorem~
Od dawna doskwierało mi pragnienie, a od jakiegoś czasu też lekki głód, ale starałem się to ignorować na ile tylko mogłem. Nie za bardzo byłem w stanie jeszcze chodzić. Moja zraniona noga spuchła i bolała z każdym krokiem. Przez kilka godzin nic się nie działo. Nie przechodził tędy dosłownie nikt, ani swój, ani wróg. Powoli zaczynałem tracić nadzieję, że w ogóle ktoś tutaj zajdzie. A co jeśli nie? A co jeśli to właśnie tutaj spotka mnie mój koniec? Akurat teraz, kiedy moje życie zaczęło się układać...-pomyślałem zrozpaczony. Starałem się jednak nie poddawać i nie popadać w paranoję. Musiałem znaleźć jakieś rozwiązanie. Myśl, myśl Arrow, myśl-ponaglałem sam siebie, jakby to mogło mi w jakikolwiek sposób teraz pomóc. Wtem do moich uszu dotarł jakiś głos. A właściwie głosy. W końcu rozpoznałem je. To były ludzkie głosy. Niedługo później byłem już nawet w stanie je rozpoznać.
-Jest tutaj! Znalazłam ją!-zawołał ktoś, a po chwili przy brzegu dołu pojawiła się ludzka sylwetka. Wskazywała błyszczący przedmiot, który wcześniej tak mnie interesował, a obecnie straciłem nim już całkowicie zainteresowanie. W końcu to przez niego i przez swoją głupotę tutaj trafiłem... Zaraz za nią zjawiły się kolejne trzy. Rozpoznałem, że są to najpewniej trzej potężnie zbudowani mężczyźni i jakaś kobieta. Jeden z nich głośno westchnął.
-Ech, biegać po całym lesie za jakąś głupią bransoletką...-powiedział.
-To nie jest głupia bransoletka! Wiesz dobrze, że w naszym rodzie przekazuje się ją z pokolenia na pokolenie!-zawołała kobieta.
-Zatem mogłabyś jej lepiej pilnować, nieprawdaż, siostro?. Ale, ale, widzę tu coś jeszcze interesującego-odparł mężczyzna, wskazując na mnie. Kiedy usłyszałem ludzi, dla bezpieczeństwa zbliżyłem się jak tylko mogłem do przeciwnej strony dołu, licząc na to, że mnie nie zauważą, niestety nie udało mi się to.
-Ojej! Tam jest koń!-zawołała kobieta.-Co teraz?-spytała, odwracając się do jednego z tych mężczyzn.
-Jak to "co"? Otgonbayar zejdzie tam, weźmie bransoletkę, a do konia przywiąże linię. Wciągniemy go tutaj i wykorzystamy. W końcu koń to pracowite i przydatne zwierzę, jak się je odpowiednio ułoży-powiedział mężczyzna.
-Ale nic mu nie zrobicie?-spytała z troską kobieta.
-Nie martw się, wszystko z nim będzie dobrze. Będzie u nas miał jak w niebie. Może nawet lepiej-odparł jej rozmówca. W tym czasie inny mężczyzna wziął linę, zawiązał ją sobie w pasie, a jej drugi koniec dał trzeciemu ze zgromadzonych ludzi. Opuścił się do dołu, a kiedy stanął na ziemi, zawołał coś niezrozumiałego do człowieka, który go asekurował. Ten zrzucił mu drugą linę. Otgonbayar (bo tak chyba miał na imię) zaczął się powoli zbliżać w moją stronę. Po drodze jedynie schylił się po błyszczący przedmiot i schował go do kieszeni.
-No koniku, poszczęściło ci się. Bez nas albo byś zdechł tutaj z głodu, albo by cię coś zjadło-powiedział mężczyzna, zbliżając się do mnie. Na ile tylko mogłem, cofnąłem się, lekko przy tym oczywiście utykając. Człowiek zatrzymał się.
-Bilguun, zobacz tylko! On chyba ma coś z nogą!-zawołał Otgonbayar. Mężczyzna, który wcześniej rozmawiał z kobietą, kucnął i pochylił się do przodu.
-Nie za dobrze to widzę. Zmuś go, żeby się trochę przeszedł!-zawołał. Otgonbayar ruszył w moją stronę. Nie chciałem robić tego, co kazali mi ludzie, ale jeszcze bardziej nie chciałem mieć nic do czynienia z tym człowiekiem. Cofnąłem się ponownie, tym razem jeszcze dalej, starając się ignorować ból, który od chodzenia tylko się nasilał. Mężczyzna na górze znowu głośno westchnął.-Niedobrze. Bardzo niedobrze-powiedział.
-Co jest?-zainteresowała się kobieta.
-Wygląda na to, że ma coś z nogą. Może nawet ma ją złamaną. W ogóle jakoś tak dziwnie chodzi-odparł Bilguun.
-I co teraz? Zostawicie go tak? Nie możemy przecież tego zrobić!-zawołała kobieta.
-Fakt. Zabijemy go-powiedział mężczyzna.
-CO?! Jak...Jak...Dlaczego chcecie to zrobić?!-krzyknęła jego towarzyszka.
-Byamba, nie bądź taka zaskoczona. Nie nada się do pracy, ale skoro już na niego trafiliśmy, to zabijemy go, żeby mieć co jeść. I tak zginie z głodu w tym dole, prędzej czy później. Albo zabiją go drapieżniki-odparł Bilguun. Z rosnącym niepokojem przysłuchiwałem się tej rozmowie. Czy oni naprawdę zamierzają mnie zabić? Choć w sumie, szybka śmierć z rąk ludzi jest chyba lepsza od powolnego konania z głodu...-pomyślałem.
-Ale obiecałeś, że nic mu nie zrobisz! Nie możecie go tak po prostu zabić! Ja...ja miałam dostać swojego konia! Ojciec mi to obiecał! Chcę właśnie jego!-zawołała kobieta.
-Nie bądź śmieszna! Ze złamaną nogą w ogóle go stąd nie wyciągniemy, a poza tym to nie damy rady zająć się nim tak, żeby złamanie dobrze się zrosło. Po co nam taki koń, który do niczego się nie przyda? Darmozjadom mówimy nie-odparł Bilguun.
-Nie mów tak! To też jest żywe zwierzę i też ma uczucia! Pamiętasz, co mówi nasze bóstwo? Nie zabijać...-zaczęła kobieta. Byłem jej wdzięczny, że tak uparcie staje w mojej obronie. A to się porobiło...Jestem wdzięczny za pomoc jakiejś ludzkiej klaczy...-pomyślałem.
-...jeśli nie ma takiej potrzeby. Ale musimy zabijać zwierzęta. Dla jedzenia. Potrzeba więc jest. A on, nic już dla niego więcej nie zrobimy-powiedział mężczyzna, patrząc poważnie na kobietę.- Otgonbayar, czekaj tam! Idę do ciebie, zajmiemy się nim razem! Zwierzęta wyczuwają zawsze swoją śmierć i robią się trochę agresywne, a nie chcę, żebyś przypadkiem zarobił kopytem w głowę. Sukh, podaj mi linę. Pomożesz tu zejść i zostaniesz z Byambą, żeby nie zrobiła czegoś głupiego-dodał mężczyzna, odwracając się w stronę swojego towarzysza.
-Nie! Bilguun, ja się kategorycznie nie zgadzam!-zawołała głośno kobieta, stając między nimi. Mężczyzna odepchnął ją lekko, tak, że pewnym było, iż nie mógł i nie zamierzał robić jej żadnej krzywdy.
-Przykro mi, ale jesteś zbyt miła i wrażliwa. Jak to kobieta zresztą....Poza tym, to ja tutaj wydaję rozkazy-powiedział pewnie mężczyzna. Nagle jednak zamarł, zupełnie jakby ujrzał coś lub kogoś za plecami swojego towarzysza, Sukh'a. Byamba chyba też zwróciła na to uwagę i cofnęła się z przestrachem, a sam Sukh odwrócił się i wkrótce także cofnął się, omal przy tym się nie potykając i nie wpadając do dołu.
-Co jest? Co tam się dzieje u was?-zaniepokoił się towarzyszący mi obecnie Otgonbayar.
-Wyciągamy cię-powiedział Bilguun, odwracając się razem z Sukh'iem w stronę dołu. Kazali swojemu towarzyszowi podejść do jego ściany i wspiąć się po niej, podczas gdy oni trzymali jego linę, aby cały czas była naprężona. Wkrótce mężczyzna znalazł się z powrotem na powierzchni i sam mógł ujrzeć to, co tak zaniepokoiło jego towarzyszy. Podczas wspinaczki jednak zsunęła mu się dodatkowa lina, po którą reszta nie kazała mu już się wracać. Zrobiłem parę kroków w jej stronę, ale zatrzymałem się po chwili. Nie chciałem opuszczać swojego obecnego miejsca, dopóki oni wciąż byli...zdecydowanie zbyt blisko mnie.
-Kurde, faktycznie, lepiej stąd zwiać. Wygląda na wygłodzonego-powiedział Otgonbayar, patrząc na coś, czego ja nie byłem w stanie dostrzec ze swojej pozycji.
-A poza tym nie mamy żadnej solidniejszej broni. Z niedźwiedziem lepiej nie zadzierać, zwłaszcza jesienią. Szykują się do snu i gotowe są wszamać wszystko, co im się po drodze napatoczy. A taki wygłodzony to już tym bardziej-powiedział z powagą Bilguun. Po chwili ludzie zaczęli się oddalać, nie słyszałem też już więcej od nich żadnych słów. Pewnie nie chcieli hałasować, aby nie zwrócić uwagi...niedźwiedzia. Pięknie. Jak nie oni, to niedźwiedź-pomyślałem z goryczą. Przybliżyłem się jednak do ściany dołu. Liczyłem, że jeśli zwierz tutaj podejdzie, to wtopię się na tyle w tło, że mnie nie zauważy. Najciszej jak mogłem położyłem się, uważając na zranioną kończynę. Dziwiło mnie, że sam nie wyczułem ani ludzi, ani niedźwiedzia, ale być może to przez to, że znajdowałem się w tym głębokim dole. To dodało mi jednak odrobiny nadziei. Bo skoro ja nie czułem ich, to może i niedźwiedź nie wyczuje mnie? Teoretycznie, będąc w tym dole, znajdowałem się poza jego zasięgiem, bo musiałby być samobójcą, żeby w ogóle próbować tu do mnie zejść. Ale to tylko teoretycznie. Bo praktycznie, jeśli rzeczywiście był bardzo wygłodzony, trudno stwierdzić, co mu do tego brunatnego czy brązowego, futrzanego łba strzeli.
~Kilka dni później~
Tkwiłem w dziwnym półśnie albo pół-omdleniu, wywołanym głodem i pragnieniem. Sam już nie do końca potrafiłem odróżnić swoje myśli od tego, co działo się naprawdę. Przypomniał mi się dźwięk głosu Eriny. Jej słodkie rżenie, krzyki naszych pociech... Nawet komendy wydawane czasem przez naszego władcę. Najbardziej jednak skupiłem się na przypominaniu sobie właśnie tego, jak brzmiała Erina. To mnie jakoś uspokajała. dodawało nadziei, że skoro ja jeszcze o niej pamiętam, to i ona pamięta o mnie. Oni wszyscy. Może jednak odnajdą mnie, choć sam już w to nie wierzyłem. Zamknąłem całkowicie oczy i przywołałem w myślach jedno ze wspomnień. Erina i ja biegniemy brzegiem jeziora, jeszcze jako źrebaki. Ścigaliśmy się, mimo że ja co kawałek zaliczałem glebę. Klacz jednak udawała, że nie widzi jak bardzo mi nie idzie, a nawet dawała mi trochę fory. W końcu straciliśmy zainteresowanie wyścigiem. Zaczęliśmy się nawzajem chlapać wodą, a potem jak na komendę razem zarżaliśmy. O tak, pamiętałem to dokładnie, jakby to było wczoraj. Niemal słyszałem ten dźwięk. Z każdą chwilą coraz dokładniej. W końcu jednak coś zwróciło moją uwagę. Otrząsnąłem się i bardziej skupiłem. Po chwili usłyszałem...rżenie! Prawdziwe, końskie rżenie! To nie mógł być wytwór mojej wyobraźni! Ostrożne wstałem. Przez tych kilka dni opuchlizna z nogi mi zeszła i wyglądało na to, że nie jest złamana, tylko porządnie stłuczona, ale i tak nadal trochę pobolewała. Po raz kolejny usłyszałem rżenie. Zebrałem wszystkie siły i sam głośno zarżałem.
-Arrow?!-usłyszałem w odpowiedzi. Od razu rozpoznałem ten głos.
-Tutaj! Erina, tutaj!-zawołałem. Klacz jeszcze kilka razy wykrzyknęła moje imię, a ja cały czas wołałem ją, aż w końcu odnalazła do mnie drogę i zatrzymała się na brzegu dołu.
-Uważaj, żeby nie spaść!-zawołałem.
-Spokojnie, dam radę. A co z tobą? Nic ci nie jest?!-spytała klacz.
-Mogło być lepiej, ale mogło być też gorzej!-odparłem. Erina pokiwała głową, po czym wyprostowała się i odwróciła.
-Tutaj jest!-zawołała.
-Do kogo mówisz?-zdziwiłem się.
-A co, myślałeś, że tylko ja jedna chciałam cię szukać?-zapytała moja partnerka, podczas gdy obok niej pojawił się Zee, a później jeszcze jakiś ogier, którego za dobrze nie znałem.
-Bez ciebie władca kazał nam nie wracać-powiedział z uśmiechem Zee.
-Ale to bez sensu. Nie dacie rady mnie wyciągnąć-powiedziałem.
-Damy-odparła pewnie Erina, po czym zaczęła się rozglądać.-Wykorzystamy tamtą linę-dodała, wskazując przedmiot zostawiony kilka dni temu przez ludzi. Pokręciłem przecząco głową.
-Nie da rady-powiedziałem.
-Da! Da. Rzuć nam tylko jeden koniec, a drugi chwyć w zęby-odparła Erina. Tak też zrobiłem. Po kilkunastu próbach udało mi się dorzucić im jeden z końców liny. Złapali ją w trójkę, a ja, tak jak kazała klacz, chwyciłem drugi koniec w zęby. Zacząłem się wspinać, podczas gdy pozostali ciągnęli mnie w górę, ale wkrótce poczułem, jak zaczynają mnie boleć mięśnie szczęk. Puściłem linę i znowu zsunąłem się kawałek w dół. Spróbowaliśmy jednak jeszcze kilka razy, aż stało się jasne, że tak tego nie załatwimy.
-Spokojnie, coś wymyślimy-powiedziała Erina.
-Jasne-odparłem, po czym uśmiechnąłem się lekko. W razie czego gotów byłem kazać im mnie zostawić, jednak tak naprawdę bardzo chciałem żyć i pragnąłem, żeby znalazł się jakiś sposób na uratowanie mnie. Wyciągnięcie stąd.
-Dobrze byłoby zawiązać ci tę linę, a potem cię wciągnąć-powiedział Zee.
-Sam tego nie zrobię-odparłem.
-Fakt. Wiązanie liny jest trudne, kiedy zamiast ludzkich rąk masz kopyta...-powiedział mój przyjaciel.
-Spróbujemy jeszcze raz. Nie łam się Arrow, damy radę-powiedziała pewnie Erina, po czym uśmiechnęła się do mnie lekko.
-Skąd masz tą pewność?-zapytałem.
-Bo jak nie uda ci się, to będę zmuszona z tobą zerwać. To będzie twoja kara, jeśli nie postarasz się z całych się dla naszych dzieci, dla mnie i przede wszystkim dla ciebie, jasne?-powiedziała moja partnerka. Byłem zaskoczona jej szczerością, ale też pewnością siebie i sposobem, w jaki przekazała mi tę wiadomość. Jednak... Dzięki temu poczułem, że faktycznie wstępują we mnie nowe siły.
-Dobra!-zawołałem, po czym chwyciłem swój koniec liny. Cofnąłem się aż pod przeciwną stronę dołu. Dzięki temu mogłem wziąć trochę większy rozbieg. Odezwała się uszkodzona kończyna, ale zignorowałem to. Ruszyłem przed siebie. Na początku wskoczyłem na resztki pnia i to pomogło mi łatwiej pokonać pierwszy, krótki odcinek drogi w górę. Całe szczęście ściana nie była zupełnie pionowa. Erina, Zee i trzeci koń ciągnęli linę z całych sił. Po kilku odbytych wcześniej, nieudanych próbach, byłem niesamowicie zmęczony, ale nie chciałem się poddawać. Mięśnie jednak znowu mnie rozbolały, tak samo noga, i już-już miałem się poddać, ale wtedy przypomniałem sobie, że robię to nie tylko dla siebie, ale też dla swoich bliskich, rodziny i przyjaciół. Wytrzymaj jeszcze trochę, Arrow-pomyślałem, dodając w ten sposób sobie otuchy. W końcu jakoś dotarłem do brzegu dołu, w tym czasie Eriny puściła już linę i podbiegła do mnie, aby pomóc mi wejść. Z czasem także Zee i drugi ogier mi pomogli, aż wreszcie znalazłem się z powrotem na powierzchni.
-Jesteś cały?-spytała z troską Erina.
-Mniej-więcej-odparłem.
-A co z twoją nogą?-zapytał Zee.
-Porządnie stłuczona, ale poza tym jest dobrze, tylko trochę boli-powiedziałem.
-Oby tylko w takim razie wszystko z nią później było dobrze. Żeby ci się nie pogorszyło...-Zee na chwilę urwał, spojrzał na mnie z lekkim niepokojem, ale widząc, że nie mam z tym żadnego problemu, kontynuował swoją wypowiedź, choć nie wrócił już do poprzedniej myśli.-Może potrzebny ci opatrunek? Jakieś zioła?-zasugerował mój przyjaciel.
-O nie, tylko nie mów mi o ziołach!-zawołałem.
-Co? Teraz do końca życia będziesz miał uraz do ziół? Trochę ciężko będzie ci w takim razie być medykiem-odparł z uśmiechem Zee.
-Jeszcze zostanę lepszym medykiem niż ty-odciąłem się.
-Jak dzieci-powiedziała Erina, przewracając oczami, a potem wzdychając.
-Ale cieszę się, że nic ci nie jest, Arrow-powiedział Zee.
-Ja też. I więcej nie rób nam takich numerów. Szukaliśmy cię kilka dni. To było straszne! Ale teraz wracajmy lepiej do klanu. Ty sobie odpoczniesz, a w międzyczasie wszystko sobie nawzajem opowiemy-zakomenderowała Erina. Nikt z nas nie miał nic przeciwko takiemu rozwiązaniu.

2 komentarze:

  1. Chcę tylko szybko poradzić każdemu, kto ma trudności w jego związku z kontaktem z Dr.Agbazara, ponieważ jest on jedyną osobą zdolną do przywrócenia zerwanych związków lub zerwanych małżeństw w terminie 48 godzin. ze swoimi duchowymi mocami. Możesz skontaktować się z Dr.Agbazara, pisząc go przez e-mail na adres ( agbazara@gmail.com ) LUB zadzwoń / WhatsApp mu na ( +2348104102662 ), w każdej sytuacji życia znajdziesz siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wenę też potrafi przywołać do porządku? Bo w związku z nią mi się ostatnio nie układa
      ~~~
      #CzarodziejŻyciaxD

      Usuń

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!