Hm, hm, hm. Czego to ja jeszcze nie próbowałem? - zastanawiałem się, skubiąc resztki soczystej, letniej trawy pod uschniętym drzewem. Jego powykręcane gałęzie sterczały na wszystkie strony, jak naelektryzowane. Musiało zostać pokonane przez tegoroczny mróz, bowiem jeszcze trochę liści kołysało się na ogonkach. Wytrzymałość, siła, pływanie, szybkość. To wszystko już przerabiałem. Mógłbym powalczyć...lecz Boroo miał inne plany i wybrał się na jedną ze swoich jednodniowych wycieczek. Nie mówiąc o Mivanie. Westchnąłem cicho, kręcąc głową. Skoki! Tak, skoki. - olśniło mnie nagle. Z ulgą zacząłem wcielać pomysł w życie. Byle tylko wyrzucić obraz klaczy z głowy.
Wpierw wybrałem się na brzeg jeziora, gdzie przez dłuższy czas galopowałem przed siebie, przeskakując hałdy żwiru i większość skał, ale rzadko trafiały się lepsze przeszkody. Zawróciłem w głąb lądu i skierowałem swe kroki do lasu. Odnalazłem mijane przeze mnie kiedyś miejsce pełne zwalonych pni i kładących się drzew blisko granicy, zapewne poszkodowane przez piorun. Tam dokończyłem porządnie ćwiczenia, starając się jak najbardziej zwiększyć dystans między moimi kopytami a powierzchnią bariery.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!