Strony

24.05.2019

Od Tantai ,,Plaga małych, żółtych i puchatych kulek " - Quest 6 z grupy II.

Wielkanoc to zdecydowanie wspaniały czas... Przynajmniej tak usłyszałam od jakiegoś członka Klanu. Nie do końca wiedziałam, co można robić w Wielkanoc. Widziałam, że konie znosiły różne, dziwne przedmioty i jakieś kolorowe jajka. Na drzewach porozwieszane były  kolorowe rzeczy, a konie wpinały sobie do grzyw i ogonów piórka. W końcu i ja zapragnęłam mieć takie ozdoby, niestety zabiegany Klan nie starał się mnie nawet zauważyć. Usilnie starałam się dowiedzieć od kogokolwiek, na czym polega ten ,,wspaniały czas cudów", jednak wszyscy byli zajęci sobą albo przygotowaniami. Naburmuszona stanęłam z dala od stada. Uniosłam głowę do góry, stawiając uszy na sztorc. Z bezpiecznej odległości obserwowałam poczynania koni. Nagle do moich uszu dotarł bliżej nierozpoznawalny dźwięk. Był bardzo wysoki, ale i głuchy, jakby jego źródło znajdywało się dobry kawałek drogi od miejsca mojego pobytu.  Z początku nie zwróciłam na to uwagi, jednak odgłosy ponownie rozbrzmiały mi w uszach. Zwróciłam wzrok w stronę, z którego dochodziły dźwięki, a następnie powoli się obejrzałam. Starałam się dalej to ignorować, ale w końcu ciekawość zwyciężyła. Musiałam mieć pewność, że żaden koń z Klanu mnie nie obserwuje. Marszcząc czoło, odwróciłam się i podążyłam za piskami, które nie ustawały ani na moment.
- Niech sobie świętują tę całą Wielkanoc! Nawet mi nie powiedzieli, o co w niej chodzi... -powiedziałam do siebie przekonana. Szybko skupiłam się na uważnym słuchaniu. Szłam i szłam. Słabe nogi zaczynały mnie już pobolewać, ale mimo to dalej parłam naprzód. Wokół mnie widać było bardzo gęsto wyrastające drzewa. Stykały się ze sobą, co wyglądało, jakby dwa  dzieliły jedną koronę. Wszędzie słyszałam dziwne dźwięki zwierząt, a w szczególności te pochodzące od ptaków. Słońce świeciło niemiłosiernie, a jedyne co mnie ratowało, to właśnie gęste korony drzew rzucające cień na dróżkę. Niedługo potem znalazłam się już na tyle blisko, że łatwo mogłam zlokalizować pochodzenie odgłosów. Owe piski pochodziły zza dużego krzaka, na którym wyrastały czerwone jagódki. Zwolniłam tempa, czując niepokój. Co, jeżeli to jakieś niebezpieczeństwo? Dzikie zwierzę? Może ktoś mnie śledził?! Zaczęłam szybko oddychać, cofając się. Uspokój się, uspokój... A może to jakieś stworzonko potrzebujące pomocy? Gdy ta myśl przeszła mi przez głowę, odetchnęłam. W końcu co mogłoby mi zrobić na przykład ranne zwierzę?
- Trzeba pomóc temu czemuś... - mruknęłam do siebie i stępem poszłam do przodu. Z tej odległości mogłam już dokładnie zobaczyć źródło dziwnych pisków. A był to... Koszyk. Ale nie taki zwyczajny koszyk. Był wypełniony po brzegi żółtymi stworzonkami o bardzo puchatym upierzeniu. Miały małe, czarne oczy i pomarańczowy dzióbek. Zaskoczona stanęłam jak wryta. Co to w ogóle było? Nigdy nie widziałam i nie słyszałam o takim zwierzęciu. Starałam się zachować powagę, jednak patrząc na te zwierzątka, z trudem ją utrzymywałam. Powolnym krokiem podeszłam do plecionego koszyka. W jego rączce powpinane były ciemno - zielone listki, a dookoła koszyk miał białą, materiałową falbankę. Z jego środka sterczały kujące źdźbła sianka. Z lekka skrzywiona chwyciłam koszyczek w zęby i rozejrzałam się. Może gdzieś w pobliżu była matka owych stworzonek? Niby tak powinno być, ale chyba nie tym razem... Trochę zabawne, bo to zupełnie jak ja i moja matka.
- I co ja mam teraz zrobić? - zapytałam samą siebie, dalej trzymając koszyk. Wszędzie była tylko gęstwina, a wydeptana droga prowadziła w nieznane rejony. Ciężko westchnęłam i postanowiłam podążać dróżką, wciąż pełna wątpliwości. Najpierw jeszcze zapamiętałam miejsce, z którego wyruszyłam, aby się nie zgubić. 

---

Spojrzałam na niebo. Było już południe, a chmury leniwie płynęły po niebie. Teraz to dopiero słońce parzyło! Miałam wrażenie, że za chwilkę dosłownie się stopię.  Zapewne Klan zamartwiał się, co się ze mną stało, a mimo to miałam ważniejsze sprawy na głowie. Jeżeli w ogóle przenoszenie żółtych i piszczących kulek jest sprawą większej wagi. Droga zdawała się nie mieć końca. Ptaki, bo to chyba były ptaki, do czego doszłam niedługo potem, ucichły. Wpatrywały się we mnie tymi maleńkimi jak koralikami oczyma i wierciły się na sianku ułożonym w koszyku. Tak mijał czas, aż dotarłam do dosyć dziwnego miejsca. To musiały być domy ludzi, o których usłyszałam od nauczyciela. Podobno niebezpiecznym było zbliżanie się do nich, jednakże za wszelką cenę chciałam oddać pisklaki do ich matki. Kto wie? Może to właśnie tu była? Niepewnie zbliżyłam się do białego, drewnianego ogrodzenia, a tam dostrzegłam człowieka karmiącego kury jakimiś nasionkami z zielonego wiadra. Obok nich biegały takie same małe żółte ptaszki, jak te, które trzymałam w koszyku. Było ich naprawdę dużo. Uniosłam brew i zarżałam, gdy człowiek zniknął w głębi swojego domu. Kury odwróciły się w moją stronę, a ja zamarłam, bo zobaczyłam kilka dużych kogutów, które biegły w moją stronę z przeraźliwym krzykiem. Tak to przynajmniej brzmiało. Odsunęłam się, jednak jeden z ptaków przedostał się przez płotek i zaczął atakować moje nogi. Zaczęłam podskakiwać, piszcząc przy tym, jak głupia. W pewnym momencie niefortunnie się wycofałam i potknęłam. Czas na chwilę zwolnił, gdy patrzyłam, jak wiklinowy koszyk leci w powietrze. W moją stronę. Zacisnęłam oczy, a nie minęła chwila i poczułam, jak ląduje na mojej głowie, a potem poczułam,  jak chodziły po mnie te żółte pisklęta. Widocznie były to małe kurczaczki. Jeden z kogutów nie zaprzestawał dziobania mnie w nogę, a ja wydałam z siebie ciężkie westchnięcie. Podniosłam się powoli i delikatnie przechyliłam, tak, aby kurczęta mogły się bezpiecznie zsunąć z mojego grzbietu. Kogut spojrzał na mnie z nienawiścią, jeżeli można tak w ogóle powiedzieć, a potem odwrócił się, zaganiając małe pisklaki za ogrodzenie. Zamrugałam kilka razy, a potem podeszłam do koszyka i zębami przewróciłam go do stabilnej pozycji. Ku mojemu zaskoczeniu, w jego środku znajdywały się kolorowe jajka.
- Mogę je przecież rozdać innym! - powiedziałam do siebie. Jeszcze raz spojrzałam na ogrodzenie, a potem w ostatniej chwili, zanim człowiek z powrotem wyszedł, udałam się w stronę lasu. Droga trochę trwała, jednak nie chciałam robić postoju. W końcu dostrzegłam miejsce, które zapamiętałam przed wyruszeniem. Jestem już blisko! Pomyślałam i nie zwolniłam tempa, a przyspieszyłam. Już krótko potem zobaczyłam pierwsze sylwetki koni malujące się na horyzoncie. Odetchnęłam. Kilka koni znalazło się wokół mnie, zalewając mnie pytaniami ze wszystkich możliwych stron.
- Gdzie byłaś?
- Co Ci się stało?
Przewróciłam oczyma.
- Byłam odkrywać i przy okazji zwrócić dzieci matce! - powiedziałam, a konie spojrzały po sobie i już się nie odezwały. Oczywiście zaraz potem przystąpiłam do rozdawania jajek innym. Trzy trafiły do trójki karych źrebiąt, chyba rodzeństwa o imieniach Leander, Siraane i Naero. Następne poszło do brązowego ogierka, Takhala, a wszystkie inne do członków Klanu. Jedno dałam też mojej mamie, która mimo wszystko uśmiechnęła się lekko. Zadowolona z siebie stanęłam na uboczu. Widziałam, że konie, które otrzymały jajka, były bardzo uśmiechnięte! Jeden z koni przechodzących obok mnie, wpiął mi w grzywkę piórko. Dokładnie takie chciałam mieć! Zarżałam wesoło i rozejrzałam się w  poszukiwaniu mojej rodzicielki, bo chciałam pokazać jej pióro, jednak ta  widocznie rozmawiała z jakąś srokatą klaczą, jak mniemam, Vayolą. Nie chciałam jej przeszkadzać i denerwować, więc postanowiłam się przejść. Czułam dziwne łaskotanie na głowie, ale nie zwracałam na to jakiejś większej uwagi. Tu i tam pomogłam w przygotowaniach do Wielkanocy, ale poza tym nie miałam innych ważnych zadań. Właściwie to wszystko było już prawie gotowe. Władca Klanu, gniadosz o imieniu Shiregt, przygotowywał się, zapewne, do ważnego przemówienia. Ponownie zaszyłam się gdzieś na uboczu, czekając, aż władca zacznie mówić. W pewnym momencie przeszedł mnie dreszcz. Potem drugi, trzeci i czwarty. Potrząsnęłam gwałtownie łbem, a na mój nos zsunął się... Żółty i puchaty pisklak. Zamarłam, robiąc zeza i wbijając spojrzenie w maluszka. Nagle do mojej głowy przyszedł pewien pomysł i uśmiechnęłam się szeroko.
- Zostańmy przyjaciółmi! Będziemy tworzyć zgrany duet! - zarżałam, a kurczątko z powrotem wspięło się do mojej grzywki. Wesoła popędziłam w stronę koni.

KONIEC :3


+ Tantai zyskuje towarzysza, koguta. ( Jego formularz wyślę później.)
- Wykonana misja na min. 1200 słów w opowiadaniu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!