Strony

7.05.2019

Od Khairtai ,,Początek końca"

Czułam się źle. No... Nawet mało powiedziane. Czułam się paskudnie. Dodatkowo miałam wrażenie, że zostałam potraktowana jak jakiś śmieć lub co gorsza, zabawka. Zapewne dla nich to była tylko  kara, ale dla mnie... Coś o wiele, wiele gorszego. Pewnie powinnam się cieszyć, że mnie nie zarżnęli, ale perspektywa ujadania się z małym, głupim źrebakiem była nie do końca kolorowa. Czułam, że czas porodu zbliżał się coraz bardziej. Od kilku byłam z dala stada, dokładniej mówiąc, gdzieś na obrzeżach, bo nigdzie dalej chodzić mi nie pozwolili. To... Dosyć krępujące, gdy musisz rodzić w obecności Klanu. Ciężko westchnęłam. Wyglądałam przy tym, jak wielki balon lub spasiona świnia. Zdawałam sobie sprawę, że mogą mi odebrać źrebię, jeżeli moje zachowanie będzie podejrzane. Z jednej strony by mi ulżyło, a z drugiej moje plany co do źrebaka zostałyby pokrzyżowane. Postanowiłam nie zaprzątać sobie głowy tym wszystkim na jakiś czas.

---

Minęło parę dni, przez które czułam się coraz gorzej. Postanowiłam wybrać się na spacer, oczywiście w pobliżu koni z Klanu, bo jakże by inaczej? Powolnym krokiem przemierzałam tereny, co jakiś czas przystając i skubiąc trawę. Słońce pięknie świeciło, ptaszki ćwierkały i bla, bla... W pewnym momencie stanęłam na dłużej, czując mocny skurcz. Miałam zamiar to zignorować, w końcu często takie miewałam. Niestety po nim pojawił się kolejny, a potem kolejny, i kolejny. Zmarszczyłam czoło, stawiając jeden krok do tyłu. Akurat teraz? Świetnie... Wzięłam głęboki oddech, starając się uspokoić i skupić. Nie zamierzałam wołać medyka... Poradzę sobie, prawda? Przekonywałam się. W duszy jednak czułam pewne kucie, zapewne strach przed tym, że ten poród przejdzie źle i zginę ja wraz ze źrebakiem.
- Dasz radę, dasz radę, dasz... Radę! - mruknęłam do siebie. Parłam, starając się ustać na prostych nogach. Poród przedłużał się w nieskończoność. Wydałam z siebie jęk pełen bólu, a po nim pojawiło się... Źrebię. Zamarłam, wbijając wzrok w malutkiego konia. Nie wiedziałam co robić, kompletnie. Wbrew wszystkiemu... To było moje pierworodne źrebię. Moje dziecko... Zacisnęłam zęby i już miałam się odwrócić i odejść, ale westchnęłam ciężko i zrezygnowana jakoś... Ogarnęłam źrebaka. Najwyraźniej była to klacz, dosyć drobna. Ledwo trzymała się patykowatych nóżkach. Jej maść wskazywała na szampańską. Miała brązowe oczy... Dokładnie takie same jak ja. Minęło trochę czasu, aż klaczka w końcu stanęła na równe nogi. Podeszła do mnie, a ja gwałtownie się cofnęłam. Mhm... Źrebaki się chyba karmi... Dlaczego wszystko dzieje się aż tak szybko?! Pomyślałam i spiorunowałam wzrokiem źrebaka.
- Będziesz mieć na imię Tantai, żeby jakoś upamiętnić to, co mi zrobili. - prawie wywarczałam, ale opanowałam się w porę. Nie wiem, skąd przyszło mi do głowy to imię, kiedyś gdzieś je usłyszałam i... Tak. Ponownie westchnęłam, a następnie delikatnie popchnęłam źrebię do przodu, idąc za nim.
- No to mamy początek końca... Nawet dobrego życia.

KONIEC <Przepraszam za jakość, ale musiałam się śpieszyć :c>

1 komentarz:

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!