Cóż, pędząc cwałem nie sposób było wyhamować przed klaczą. Spojrzałem w jej ciemne, brązowe oczy i zmierzyłem ją wzrokiem.
-Przepraszam - mruknąłem. - Mam nadzieję, iż nic ci nie jest. Jak noga?
-Nic się nie stało - odparła z uśmiechem, który tak często gościł na jej pysku. - Rana się goi, wszystko powinno pójść pomyślnie. Dziękuję, że pytasz.
Machnąłem łbem w celu zmiany ułożenia grzywy. Dziwiło mnie to, iż Rose mi podziękowała - w Hibernii otrzymywało się tylko odpowiedź, bez zbędnych ceregieli. No cóż, kolejny urok Mongolii. Drugi zauważyłem już nieco wcześniej - klacz zaczęła mi chyba bardziej ufać, gdyż przeznaczała uśmiech dla swoich sprzymierzeńców. Co kryją te długie nogi i piękny uśmiech? Miałem wrażenie, jakby coś przede mną zatajała, choć były to tylko podejrzenia.
-Gdzie zmierzasz? - zapytałem beznamiętnym tonem, jakby od niechcenia.
Miałem wrażenie, iż na chwilę jej oblicze spochmurniało i miała powiedzieć „nie twoja sprawa”, lecz szybko znów przybrała pogodny wyraz pyska i zebrała galopujące wcześniej myśli. Jednak odpowiedź jaką usłyszałem, była wymijająca.
-Wracam od Trouble. - odparła, i już miała coś dopowiedzieć, gdy jej przerwałem.
-Wybacz, że się wtrącam, jednak naprawdę nie musisz się mnie obawiać i być nieufna. - powiedziałem. - Porozmawiajmy w końcu szczerze. W mojej ojczyźnie konie, aby się poznać, wyjawiają sobie drobne informacje o sobie, które w Mongolii chciałby zataić. W ten sposób rodzi się zaufanie oraz więź. Na przykład w moich żyłach płynie królewska krew.
<Rose?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!