Kiedy
zobaczyłem płynącą, a właściwie... topiącą się klacz- moje mięśnie się
napięły. Już szykowałem się na wydobycie z siebie jakiegoś
pokrzepiającego krzyku, lecz głos ugrzązł mi w gardle. Szczerze mówiąc-
po chwili poczułem coś w rodzaju adrenaliny. Uh...
dalej siebie za to nienawidzę. Czemu ekscytacja pojawia się w
najgorszych momentach? Nagle zorientowałem się, iż muszę szybko coś
wymyślić- a tym „czymś” był dokładnie plan na wydostanie Miriady z tego strumienia. Inaczej- cóż...
-'Pieprzona
skarpa. Musiała się osunąć w tak cholernie złym momencie'- pomyślałem i
przystąpiłem do działania. Wziąłem do pyska pierwszy lepszy patyk (ważne,
iż długi oraz mocny), który zauważyłem przy brzegu. Skupiony na klaczy
nachyliłem się i szykując się do podania jej go... również wpadłem z
pluskiem do wody. Teraz najbardziej rozsądnym planem było pomaganie
klaczy odpychać na bok bryły z roztopów i to właśnie zrobiłem w miarę
możliwości, chociaż jakby to powiedzieć... marnie nam szło. W pewnym
momencie ujrzałem, że moja towarzyszka powoli mdleje. Z wysiłkiem
wystawiłem głowę jeszcze bardziej ponad wodę i wziąłem duży haust
powietrza, po czym wykrzyknąłem zachrypniętym głosem.
-Trzymaj się- po czym zauważając wielki kawał skarpy płynącej w naszym kierunku, odrzekłem- Dasz radę na nią wejść?
Klacz
nic nie odpowiadając, jakimś cudem zebrała siły i wskoczyła na ten
kawał ziemi. Na to zaczął opadać na dno, lecz moja towarzyszka
wystarczająco szybko zareagowała- udało jej się odbić od niego i
wyskoczyć na brzeg. Może jednak jedynie wydawało mi się, iż jest
zmęczona. Co ja pierdolę, na pewno... Inaczej nie udałoby się jej zrobić
takiego manewru. Może po prostu... jestem zbyt opiekuńczy?
<Miri? Słodki pan w opałach XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!