Strony

9.01.2019

Od Yatgaar do Khonkha ,,Nadaje się tylko na głupa"

Paradoksalnie, westchnęłam cicho z ulgą i radością, słysząc wpierw odgłosy krótkiej szarpaniny, uderzenie ciała o grunt, zwielokrotnione z tej pozycji, a tuż po nich tupanie i dudnienie kopyt, wyrażające jakoby niezadowolenie czy też niepokój. Mój partner zaczął dyskutować z ich przywódcą, karym uosobieniem tchórza nadrabiającego miną. Słyszałam część słów, mogłam więc wywnioskować, że wszystko idzie w dobrym kierunku - wróg postanowił zacząć współpracować. 
— Yatgaar! - zawołał wreszcie Khonkh, dając mi tym samym znak do ujawnienia się. Prędko podniosłam się i otrzepałam z ziemi, ale musiałam przed sobą przyznać, że w momencie, gdy z ugiętymi kolanami szykowałam się do ich wyprostowania, zawahałam się, poczułam, że mogę nie dać rady. Całe szczęście, strach zniknął tak szybko, jak tylko się pojawił. To nie były te same stawy, mięśnie, kości. Powłoka cielesna zaczynała mnie ograniczać, z dnia na dzień coraz bardziej mnie to niepokoiło, świadomość stawała się nie do zniesienia. Nie mogłam się z tym pogodzić. Przeleciałam złowróżbnym spojrzeniem z lekkim uśmiechem całe zgromadzenie, by wyraźnie pokazać, że nie warto z nami zadzierać. 
— A więc, władco, zdecyduj, co mamy z nim zrobić. - rzekł gniadosz do naszego syna, oddając sprawę w jego kopyta. 
— Cóż, nie wyobrażam sobie pojawić się przed potencjalnym sojusznikiem w takim gronie... - mruknął ogier, zastanawiając się nad czymś. Jeden z przeciwników postanowił to wykorzystać i rzucił się w jego stronę. Został odepchnięty jednym celnym kopnięciem i dobity przez resztę oburzonej takim zachowaniem naszej grupy. Zapadła pełna napięcia cisza.
— On...on chyba dawał znak. - powiedział w końcu Etsiin, przerywając milczenie.
— Podły kłamca! Do ro...! - ucięłam jego wypowiedź, przyciskając kończyną jego klatkę piersiową. 
— Nieładnie, nieładnie... - pokręciłam głową z niesmakiem. - Chyba nic już nie jesteśmy w stanie w tej sprawie zrobić. - westchnęłam, naciskając coraz mocniej. Koń zaczął się krztusić. 
— Nie! Obiecaliście, że przeżyję, jeżeli dogadamy się! Dogadajmy się! - wróg wydusił z siebie desperacko te parę okrzyków. Zwolniłam nieco ucisk. Nadaje się tylko na głupa.
— Niewierny i nierozsądny, prawdziwe utrapienie. Przełożony nie będzie specjalnie zły, jeżeli się kogoś takiego pozbędzie, prawda? - zwróciłam się pyskiem do reszty stada. Stanowczy głos sprzeciwu wyszedł tylko od ponownie podduszanego przeze mnie osobnika. 
— Wystarczy. - rzekł ostatecznie Khonkh, odsuwając mnie na bok, ale uśmiechał się przy tym.
— Doprowadzisz nas do swego dowódcy i powiesz dokładnie to, co każemy. - zawyrokował Shiregt. Dialog został definitywnie zakończony.
Kary przywódca zaprowadził nas na rozległą górską łąkę, niby oazę wśród zboczy pokrytych lasami. Nikogo nigdzie nie było widać. Zamierzałam już wyrzucić z siebie narastającą złość, kiedy nieoczekiwanie z dwóch stron wybiegła ku naszej grupce reszta klanu. Wściekłość przeszła w totalne zaskoczenie i radość. 
— Niespodzianka! Niespodzianka! - krzyczeli już z dala. Zaraz. Tak się nie zachowuje tropiące kogoś stado...
Szczęśliwej rocznicy! - oznajmił głośno Shiregt. 
— Co tu się wyprawia...? - wydukałam wreszcie. 
— Cóż...dzisiaj rocznica waszego połączenia - więc postanowiłem ją jakoś uczcić. - uśmiechał się szeroko, mówiąc to.
Zaczęły się podziękowania, uściski i całe to pełne euforii spotkanie. W tym pięknym zamieszaniu zapomnieliśmy chyba o naszych ,,wrogach"...Musieli sami udowodnić swą obecność w jakże oryginalny sposób:
— Przejdziemy do zapłaty za ten cały teatrzyk? Żądam podwyżki stawki. Prawie się zesrałem...

THE END

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!