Strony

3.12.2018

Od Miriady do Etsiina ,,Larens, różowy katalizator i spóźniony kompan, czyli definicja świra. Cz. III Powrotu romantycznej duszy"

Słuch i wzrok nie mogły mnie zwodzić jednocześnie. Przede mną jawił się świetlisty, niebieskawy, niematerialny żuraw, mówiąc krótko, najprawdziwsza zjawa. W myślach przeliterowywałam słowo ,,Duch", nie będąc jakoś w stanie przypisać go temu stworzeniu, i przetrawiałam ponownie. Fakt ten napawał mnie zarazem panicznym strachem i ekscytacją, kiedy niemożliwe działo się na moich oczach. Nogi wrosły mi w ziemię. Tymczasem ptak stanął przede mną dumnie wyprostowany, z emanującym z całego ciała zadowoleniem, i utkwił we mnie swoje świdrujące spojrzenie. Pozbierałam jakoś resztki chłodnego rozsądku, podpowiadającego, iż mary nie istnieją, i mruknęłam głośno do siebie:
— Chyba naprawdę mi odbija... - żuraw postąpił krok w moją stronę i rzekł równie eleganckim, przeciągłym, głębokim głosem:
— Ach, nie przejmuj się, emegtei. - tu rozejrzał się szybko - Jeżeli z miłości się twa myśl skręca, o pomoc proś tylko Larensa! No, muszę przyznać, że ten rym udał mi się całkiem całkiem...Cóż może sprowadzać piękną damę o idealnych wręcz rysach, tak zgrabnych kończynach i grzywie utkanej z kłębiastej, podniebnej rozkoszy, w samym środku nocy do groźnej puszczy? Jaki...
Nie, takich świrniętych kazań w życiu bym nie ułożyła...Nawet na wilczym łożu...
— Ch-cholera. - stwierdziłam tylko, przerywając monolog i zarazem podsumowując go w jednym słowie. Zapadła chwila milczenia. Resztki rozumu spakowały się, trzasnęły torbami i oświadczyły, że się WYNOSZĄ. Daleko stąd. Może na wyspy...
Duch przekrzywił zabawnie główkę. Wpatrywałam się wciąż czujnie w zjawę, kiedy ta doskoczyła do mnie szybko, pomagając sobie skrzydłami, na odległość kilku metrów. Poczułam chłodny powiew na skórze. W moją stronę popłynął potok pełnych troski słów:
— Och, czy źle się czujesz, moja droga? Powiedz szybko, moja rybko! Raczej na niewiele się zdam, ale mogę sprowadzić pomoc...
Zatkało mnie, miałam nawet ochotę parsknąć śmiechem. Potrząsnęłam gwałtownie głową, odgarniając grzywkę z czoła i wzięłam dwa głębokie oddechy, by część początkowego szoku uleciała sobie spokojnie w powietrze. Nie wątpiłam już co do przyjaźnie-dziwacznego nastawienia ptaka, lecz nie mogłam się pozbyć ogromnego zdziwienia i niedowierzania. Zdobyłam się wreszcie na sensowną odpowiedź:
— Nie, czuję się wspaniale, po prostu...nie spodziewałam się takiego spotkania. - cofnęłam się o krok z niewyraźnym uśmiechem.
— Hah, rozumiem doskonale! Zapomniałem się chyba przedstawić - ma godność brzmi Larens. A twoja...?
— Miriada. - rzuciłam prędko, po czym dodałam: - Ale kim ty w ogóle jesteś? Co ty tu robisz? - wydusiłam wreszcie głośno to, co cisnęło mi się na pysk od samego początku tej rozmowy. Żuraw westchnął cicho, opierając się o najbliższe drzewo, chociaż to nie najszczęśliwsze określenie, bowiem między pniem klonu a jego ciałem istniała niewielka przerwa.
— To długa, wzruszająca historia, a las nie jest odpowiednim miejscem na długie historie dla ślicznych panien. Wiedz jednak, że żałuję straszliwie, że nie mogę ci jej opowiedzieć... - pokiwał smętnie łebkiem na potwierdzenie swych słów.
— Ależ nie, mów śmiało i nie przejmuj się tym. Umiem się bronić. - odparłam gorliwie, ciekawa wyjaśnienia tej tajemniczej schadzki. Z ulgą stwierdziłam, że napięcie w moich mięśniach nieco zelżało. Pomachałam trochę zesztywniałą nogą i przeszłam na środek wolnego pola między kilkoma drzewami. Wokół panowała cisza mącona czasem tylko przez słodki śpiew słowika lub szum koron drzew. Larens ustawił się naprzeciwko mnie, odchrząknął i zaczął swą opowieść, urozmaicając ją różnymi ,,ochami" i ,,achami":
— Zainicjuję mój epizod momentem, w którym udałem się na drugą, nie lepszą, nie gorszą stronę życia, do bezcielesnego świata, w którym króluje zimna, acz sprawiedliwa Pani Śmierci. Opowiem o nim innym razem. Gdy serce me ostatni raz zabiło dla ukochanej afrykańskiej ziemi, gdzie byłem przelotem, a miękkopióra miłościwa gorzko zapłakała, ja tymczasem rozpocząłem wędrówkę po nowym i tajemniczym dla mnie wymiarze. Wkrótce dusza moja przestała krwawić i tęsknić do dawnych, bezpowrotnie utraconych rozkoszy, lecz wciąż widok innych przedstawicielek mego gatunku przyprawia mnie o mdłości, bowiem do tej pory nie połączyłem się z mą wybranką.
Podczas tegorocznego święta jak zwykle wróciłem do utopii żywych, by podziwiać jej cuda i przechadzać się po niej zupełnie swobodnie. Czas nas, dusz, kończył się już, a ja przyglądałem się wyjątkowo wspaniałym ludzkim ogrodom, zaiste wymarzonym na przysięgę dwóch serc; wtedy pogoda nagle zrobiła się wyjątkowo paskudna. Prędko ruszyłem z powrotem do świata zmarłych, ale nie zdążyłem. I tak od, jak mi się zdaje, wieczności, błąkam się po ziemi. Jako duchowi, uwierz, nie sprawia mi to najmniejszej przyjemności, mimo tego, że zawsze tęsknię do tej wyjątkowej nocy, w której tu powracam. Dochodzimy tak do obecnej chwili. - zakończył, chowając łebek pod skrzydłem. Wysłuchałam opowieści w ciszy, pomijając w myślach mniej istotne określenia, zrozumiałam jednak wystarczająco dużo. Cóż, nawet trochę wzruszyła mnie nie tyle historia, co sama jej przykra puenta. Podniosłam wzrok, lustrując nim świetlistą, ptasią sylwetkę. Czułam do niej coś w rodzaju współczucia, nici porozumienia. Wszystko to było takie niezwykłe...Przełknęłam ślinę.
— Wiesz...pomogę ci. Z moją pomocą raczej uda ci się powrócić. - oświadczyłam cicho, uśmiechając się lekko. W końcu nie mogę pozwolić, żeby coś takiego błąkało się po lesie w pobliżu Uws.
— Och, nie musisz tego robić, Miriado...Nie mam pojęcia, jak mógłbym ci się potem odwdzięczyć. - żuraw rzecz jasna zaczął się krępować, lecz błyskawicznie i stanowczo rozwiałam jego wątpliwości. Podjęłam już decyzję.
— No cóż, wspaniale! Chodźmy w takim razie. Mam już pewien plan, ale jego samotne zrealizowanie z pewnością trwałoby długo. - po wypowiedzi Larensa nagle w pobliżu rozległ się trzask łamanego drewna. Wzdrygnęłam się i ruszyłam kłusem za lecącym powoli żurawiem, któremu żadne leśne przeszkody nie robiły różnicy, trzymając się blisko jego ogona.
Wędrowaliśmy w ten sposób długo. Ptak, o dziwo, zachowywał milczenie, do momentu w którym, hamując, świetlistą, długą kończyną przeszedł przez moje ciało. Jakby trzasnął mnie lodowaty bicz. Biedne drzewka. 
— Wybacz, o pani, nie zauważyłem. Czy nie zechciałabyś może nieco odpocząć? Dla mnie nie ma to już znaczenia, ale dla żywych, kochających istot...
— Nie, naprawdę nie trzeba. Może nie jestem wypoczęta, lecz trzeźwa. - odparłam, stępując obok ptaka.
— Obawiam się, że mimo wszystko nie będziesz miała wyboru. - przechylił znów zabawnie łebek, zadowolony z siebie.
Po kilku chwilach faktycznie jego odpowiedź się potwierdziła. Przeszłam przez gęstą plątaninę pnączy, spośród których przeświecała dziwna, różowa mgiełka, i znalazłam się w niewielkiej grocie. Ściany jaskini były dość gładkie i oszlifowane jak na taki twór natury. Po bokach płynęły powoli dwa strumyki, znikające w ziemnych czeluściach. Jednak moją uwagę najbardziej zwrócił spory głaz na którym leżał przedmiot napełniający wnętrze tym dziwnym światłem, a raczej przedmioty - były to bowiem po bliższym przyjrzeniu się kawałki kryształu, rozsypane wokół jednej, wielkiej dziury.
— Więc...to jest część twojego planu, prawda? - spytałam nieśmiało, podziwiając głęboki, granatowy odcień kamienia.
— Zgadza się, kochana! Połączenie piękna z inteligencją to najlepsza synteza na świecie, Miriado...
— Może podejdziemy tam i pomówimy o szczegółach? - zaproponowałam prędko, byle nie słuchać kolejnego wyczerpującego wywodu na mój temat. Założę się o dziesięć główek trawy, że gdyby nie był duchem, już by się do mnie kleił, tak samo jak do innych.
— Oczywiście. - odparł posłusznie.
W kącie groty przez kilka minut trwały nasze narady. Larens nadziei upatrywał w jednej z opowieści, której głównym bohaterem był różowy kryształ, pozwalający w jakiś sposób przenieść się do świata zmarłych każdemu, kto tego zapragnął. Wiedział jedynie to, że jeden z nich kiedyś tu był, lecz ze względów bezpieczeństwa został przeniesiony w inny rejon kraju, w pobliże morza słonego, do którego ocean nie dociera, gdzie się potęgi ludzka i natury spierają, tę drugą wynosząc i spiętrzając. Należało go odnaleźć i ustawić z powrotem na miejscu.
— Jestem pewien, że nie schowano go daleko bo, jak mawiają, najciemniej jest pod latarnią - mówił powoli - ale sam nie jestem w stanie niczego uchwycić. Dlatego potrzebny mi jest ktoś z tej strony świata. - ,,uśmiechnął się" na koniec, bo trudno mówić o uśmiechaniu się osobnika posiadającego dziób. To pewien rodzaj ptasiej ekspresji.
— Rozumiem. Zaczniemy szukać, gdy tylko trochę się rozjaśni. - stwierdziłam przyjaźnie.
— Ach, tak...jednak będę mógł ci pomóc tylko w nocy. Dzień nie jest porą przyjazną dla duchów. - skrzywił się lekko. Pokiwałam ze zrozumieniem głową.
— Pójdę po małą przekąskę dla siebie. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza...?
— Skądże! - oznajmił pewnie żuraw, krzątając się po jaskini. Ułamałam więc na zewnątrz parę obficie ulistnionych gałęzi i zaciągnęłam je pod sam próg, kiedy ze środka doszły mnie jakieś dwa głosy. Oba wydawały się znajome...
Wetknęłam łeb do środka przez pnącza i na moment zdębiałam. Ogier wpatrywał się we mnie z nie mniejszym zaskoczeniem. Świetlisty, ptasi duch unoszący się za swoim piedestałem był wyraźnie czymś rozbawiony.
— Etsiin? - rzekłam w końcu, robiąc parę kroków w jego stronę. - Co ty tu robisz? Coś się stało w stadzie? - dodałam trochę zaniepokojona.
— Nie, skądże. Po prostu długo nie wracałaś i... - urwał, robiąc ni to przepraszającą, ni to wyrażającą ulgę minę.
— Znasz już Larensa, prawda? - skinęłam na ptaka, a ten wykonał przy tym dość zamaszysty ukłon. - Nie przejmuj się. Zaraz ci wszystko wyjaśnię. - dodałam radośnie.
Odeszliśmy do jednego z ciemnych kątów jaskini, gdzie na zmianę z żurawiem starałam się opowiedzieć ogierowi całą zwariowaną, pokręconą i niedającą się ogarnąć rozumem historię w jak najbardziej przystępny i zrozumiały sposób, co było rzecz jasna niemożliwe. Wyraz pyska i oczu Etsiina pełny niedowierzania i rodzaju popłochu w obliczu spotkania z kimś niezrównoważonym psychicznie nie ułatwiał zadania, lecz ostatecznie koń westchnął cicho i oświadczył, że potrzebuje paru chwil spokoju. Ja sama wyszłam tuż przed grotę i oparłam się o chłodną, skalną ścianę, po czym przymknęłam oczy, rozkoszując się otulającym mnie mrokiem. Wtem mój umysł zaczęły szturmować różne natrętne myśli, niczym sztormowe fale Uws, wcześniej zupełnie nieważne. Co, jeśli to tylko chore wymysły i przywidzenia? Psychiczna gra? A może po prostu pewną głupią klacz wędrującą po lesie samotnie po zmroku dopadły wilki, wraz z podążającym za nią niewinnym ogierem...? ...? ...?!
Odtrąciłam od siebie te wątpliwości sprawdzonym sposobem, gwałtownie wstrząsając łbem, i wzięłam głębszy oddech. Rozmyślania te były z góry bezsensowne. Skoro już się w to pakuję - to na całego. Niech przynajmniej dosięgnie mnie dreszczyk emocji.
Nagły szelest tuż obok zupełnie mnie otrzeźwił. Etsiin najwyraźniej również postanowił skorzystać z przejrzystego, nocnego powietrza. Zapadła między nami dosyć niezręczna cisza. W pewnym momencie nasze spojrzenia spotkały się na dłuższy moment. Wszystkie niewypowiedziane słowa zostały właśnie nadrobione.
— Więc zamierzasz pomóc Larensowi? - stwierdził raczej, niż zapytał.
— Tak. Raczej nie mogłabym zostawić go tak samemu sobie. - odparłam. - Niedługo zacznie świtać. Myślę, że jeśli teraz wyruszysz, zdążysz wrócić do klanu, zanim wszyscy się obudzą po tej imprezie. - stwierdziłam, lustrując wzrokiem otoczenie. Mimo to ogier rzucił mi bardzo zdziwione spojrzenie.
— Żartujesz sobie? Miałbym cię tu zostawić?
— Co ci szkodzi?
— W każdym razie nie zamierzam wracać do reszty bez ciebie. - oznajmił stanowczo.
— Nie musisz wcale tego robić. Nie chcę tego. - broniłam się, lecz wywołało to zupełnie odwrotny skutek.
— Ale chcę. Proszę, nie odbieraj mi możliwości pomocy. - uśmiechnął się na koniec. Westchnęłam ciężko, kręcąc głową. Od dalszej wymiany zdań uratował mnie duch żurawia, który jednym susem pojawił się właśnie przed nami.
— Muszę się już z wami pożegnać, albowiem dzień spędzę w tej jaskini, wiecie więc, gdzie mnie w razie czego szukać. Ach, a jeżeli mogę się troszkę wtrącić...nie gniewaj się, panie, na swą ukochaną, bowiem ta szlachetna dama opuściła cię z czystej dobroci złotego serca. Choć nie pochwala się tajemniczych ucieczek, to zarazem nie pochwala się niedbałości w odpowiedzialnej miłości. Na koniec wiedzcie, że nie musicie się przede mną z niczym krępować. - zakończył z nonszalanckim uśmiechem. Boże... - wydusiłam tylko w myślach, kątem oka spoglądając na towarzysza, zaskoczonego również do cna, a teraz również przyglądającego mi się badawczo. Coraz bardziej pragnęłam po prostu zapaść się pod ziemię z kamienną miną po tym zaiste umoralniającym wystąpieniu.
— To my się będziemy zbierać... - rzekłam spokojnie, dygocząc w środku. - Larens?
— Tak?
— Nie jesteśmy parą ani niczym w tym rodzaju. Także nie wspominaj już o tym, dobrze? - dodałam przyjaznym tonem, pomijając milczeniem nieogarnione wręcz zdziwienie ptaka.
Szybko wyszykowaliśmy się do odejścia, pożegnaliśmy się z duchem i wyruszyliśmy...
<Etsiin? XD i jeszcze raz XD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!