Strony

31.12.2018

Od Hypnosa ,,Owoc ratujący życie" Misja #2

Patrzyłem ze zniecierpliwieniem na wyjście z jaskini. Gdzie ona do licha jest tak długo! Umiejętnie ukrywając frustrację zewnętrzną, przeklinałem zielarkę w duchu. Nie mam dziś zbyt dobrego humoru, a nienawidzę marnować czasu. Jaskinia klaczy była dość mała. Na drewnianych ladach leżało pełno zasuszonych ziół, wywarów, grubych zielników i mały kociołek. Oprócz tego jej wnętrze niczym się raczej nie odznaczało. Jaskinia znajdowała się na odległych terenach poza naszym Klanem, ale zostałem tu wezwany ze względu na swoją rangę. Miałem wprawdzie wymordować kilku nieprzyjaciół, zawzięcie naginających cierpliwości naszego władcy. Pracę jednak z powodzeniem przerwała mi pod pretekstem bardzo ważnej sprawy, niejaka Saminaria. W trakcie, kiedy zaczynałem szykować już nóż do pracy, ona podbiegła do mnie z tajemniczego kierunku i poczęła pytać skąd przybywam. Usłyszawszy po chwili moich namysłów, czy nie lepiej skłamać, prawdziwą odpowiedź, stuknęła z zachwytem kopytami i porwała mnie niemal siłą do swojej jaskini. Z początku opierałem się, ale za każdym sprzeciwem mówiła z promiennym uśmiechem, że to sprawa życia i śmierci. Śmiałem więc wątpić w rzetelność jej zapewnień, mimo wszystko nie zdołałem oprzeć się jej namowom. Kiedy weszliśmy do jej jaskini, kazała mi czekać. Tak więc, siedzę tutaj już od dłuższego czasu i realnie rozważam ucieczkę. Jednak zanim zdążyłem włączyć mój plan w życie, Saminaria skoczyła ku mnie, o mało nie nadziewając się na nóż, który dalej trzymałem w pysku. Przewróciłem tylko oczyma i powiedziałem przez zęby, gdyż nóż nie pozwalał mi inaczej:
-Uważaj, droga pani. Nie chciałbym wrócić do Klanu z małą nadwyżką wykonanej pracy. - wyszczerzyłem się sztucznie i rzuciłem nóż na ziemię. Klacz, mimo średniego już wieku, zdawała się bardziej energiczna od niejednego źrebaka. Popatrzyła na mnie tylko i zachichotała. Musiała mieć dobry humor, co nie udzielało się niestety nadal mi.
-Musisz mi wybaczyć, Hypnosie, ale zasłuchałam się w ptasich trelach...ach, a te róże, dziś pachną stokroć większą słodyczą! Trochę mnie nie było, co? - i nie czekając odpowiedzi zaczęła szukać czegoś w zielniku. W końcu pysk jej spoważniał, poczęła na mnie wyczekująco patrzeć, jakby chciała bym zadał pytanie. Westchnąłem więc i postanowiłem to właśnie zrobić.
-A więc, Saminario, po cóż mnie tu tak gorączkowo zapraszała?
-Ach, tak, jeszcze ci nie powiedziałam... - chwilowo rozpromieniła się, ale natychmiast potem znowu spoważniała - Na nasz klan spadła okropna epidemia nieznanej nam dotąd choroby. Do chorych nie może się zbliżać nikt, tylko medycy podają im codziennie leki. Z początku nie wiedzieliśmy, czym to leczyć, ale po nocach eksperymentów, wynalazłam to.
Tutaj zaczęła wymachiwać mi przed nosem flakonem z lekko czerwonawą cieczą o dziwnym, kwaśnym zapachu.
-Głównym składnikiem leku jest roślina, którą ciężko odszukać...ja jestem już starsza, nie mam tak bystrego oka. - klacz widząc moje niezadowolenie malujące się na pysku, poczęła przekonywać mnie dalej -Błagam, moi przyjaciele umierają, połowa stada umiera, wszyscy potrzebują leku, a ja nie daję rady... Ratuj nas! - chodziła gorączkowo wokół mnie, patrząc pokrzywdzonym wzrokiem prosto w moje oczy. No cóż...skoro sprawa jest naprawdę poważna, to nie mogę jej odmówić pomocy. W końcu to tylko szukanie jakiejś rośliny, raz dwa i będę ją miał. Teraz musiałem tylko dowiedzieć się czego dokładnie szukać i gdzie tego szukać, skoro jest to podobno rzadka roślina.
-Przedstaw mi więc może roślinę, której mam poszukiwać. Jaka jest jej nazwa? — na te słowa klacz aż podskoczyła z zadowolenia.
-Czyli nam pomożesz! Och dzięki, Hypnosie, bohat...
-Dobra, dobra. Nie mogę tracić czasu, opisz mi roślinę! - przerwałem jej i warknąłem już na nią z lekka, co podziałało. Saminaria szukała po półkach księgi zielarskiej z rzadkimi roślinami. Po sekundzie wyciągnęła ją z najwyższej półki. Nie była tak gruba, jak pozostałe zielniki i encyklopedie. Otworzyła pełną rysunków księgę i wertowała jakiś czas kartki. Kurz sypał się wówczas po całej jaskini, widocznie dawno nie korzystała z księgi. W końcu położyła gwałtownie kopyto na jednej ze stron i podniosła powoli głowę, patrząc na mnie. Podszedłem od jej strony stołu i zacząłem się przyglądać obrazom. Moim oczom ukazał się wysoki krzew. Zielone, owalne listki gęsto upakowane na cienkich gałązkach. A pod spodem osobny rysunek owoców, jakby czerwonych owalnych jagód. Dokładnie zapamiętywałem ten obraz, aby potem bezbłędnie móc rozpoznać roślinę. Nie znałem jej przedtem, musiała być naprawdę rzadka i to zniechęcało mnie łatwo. Klacz widząc to, postanowiła wyprawić mnie pospiesznie na poszukiwania.
-To berberys zwyczajny. Okropnie rzadki w Mongolii, okropnie. Jego czerwone rośliny dojrzewały co prawda w październiku, ale lubi nasze przymrozki i zdarza się, że jeszcze rośnie na niektórych krzakach. Może sięgać nawet wysokości trzech metrów. Szukaj go w gęstych lasach, najlepiej w pobliżu wyższych pagórków. Przypatrz się mu jeszcze przez chwilę i ruszaj w drogę. Ach, zapomniałabym...uważaj na ciernie! - klacz ponaglała mnie gorączkowo w stronę wyjścia. Zdążyłem tylko chwycić mój nóż i wybiegłem bez gadania z jaskini. Rozejrzałem się za pierwszym lasem, jaki mógł uchwycić mój wzrok. Jeden z tych ogromnych borów rozciągał się dość niedaleko, postanowiłem przetrząsnąć go całego. Bywałem w nim już kilka razy, na porannych spacerach. Określiłbym go mianem tajemniczego, ponieważ skrywał choćby wiele nieznanych mi roślin. Uznałem więc, że to idealne wręcz miejsce do szukania igły w stogu siana. Poranek powoli ustępował i jasne południe wkroczyło na zachmurzone niebo. Po wdrapaniu się na pagórek, na którym zaczynał się bór, przystanąłem na moment myśląc, od czego by tu zacząć poszukiwania. Musiałem wybrać taką drogę, aby przebyć jak najwięcej leśnych ścieżek. Krzaki gęsto oplatały drzewa, jednak były to zwykle dzikie jagody. Śnieg chrupał pod moimi nogami z każdym krokiem, ale ja patrzyłem uważnie raz w prawo, raz w lewo. Przypatrywałem się liściom, jednak narazie żadne nie były tak podobne do tych, które pokazała mi Saminaria. Jeśli wydawało mi się, że w końcu trafiłem na odpowiednią roślinę, moje wątpliwości rozwiewała jej wysokość, ostatki owoców innego koloru niż owoce berberysu lub ciepłolubność marnie wyglądającego krzaku. W lesie nie spotkałem narazie żywej duszy. Wybierałem ścieżki mniej chętnie odwiedzane, może to było powodem. Poszukiwania zaczęły trwać naprawdę długo, przez co miałem coraz mniej nadziei na ich sukces. Nagle moja grzywa zaplątała się w którąś z roślin. Zacząłem szarpać się, odwróciłem łeb w stronę krzewu i aż podskoczyłem. Krzak wyglądał identycznie jak ten w księdze zielarki. Po chwili udało mi się odplątać z jego cierni. Szukałem z zapałem owoców wśród kłujących liści i kolców chroniących berberys. Niestety, nie znalazłem ani jednej czerwonej jagody na gałązkach rośliny. Jednak ucieszył mnie sam fakt, że roślina tu występuje i począłem szukać w pobliżu kolejnych podobnych krzaków. Po niedługim czasie znalazłem jeszcze kilka. Na dwóch z nich rosły owoce, piękne, podłużne i pachnące. Z zaskoczeniem odciąłem jednym ruchem noża kilka gałęzi z owocami. Jak na moje oko, zebrałem w końcu około trzydziestu jagód. Więcej nie mogłem dopatrzeć się mimo tego, że szukałem naprawdę długo. Raniłem przy tym moje chrapy cierniami, ale nie przywykłem narzekać na ból. Ostatecznie porwałem w pysk kilka gałązek czekających na mnie na śniegu. Czerwone niczym krew owoce błyszczały oświetlone promykiem zachodzącego już słońca, który przemknął pomiędzy wysokimi limbami. Ostrożnie niosłem zdobycz w stronę wyjścia z lasu. Trochę trwało, zanim odnalazłem główne ścieżki. Zboczyłem z niej mocno wcześniej. W każdym razie wiedziałem w którą stronę iść i nawet nie odnajdując końcowo właściwej drogi, wyszedłem z lasu. Okazało się, że nawet nieco bliżej jaskini zielarki. Zbiegłem z górki, uważając aby nie upuścić ani broni, ani owoców berberysu. Podgalopowałem kilkaset metrów, aby szybciej dostarczyć roślinę klaczy. Ta powitała mnie stojąc przy wejściu do swojej kryjówki. Kiedy zobaczyła, że udało znaleźć mi się owoce, aż krzyknęła z zaskoczenia. Co prawda, zapadał już powoli wieczór, więc szukałem całkiem długo.
-Dziękuję, Hypnosie! Teraz przede mną cała noc pracy, nie ma czasu do stracenia...no już, sio! - Saminaria uściskała mnie nagle, po czym wygoniła, pogodna jak zwykle. Uśmiechnąłem się myśląc o wykonanej pracy, jednak zaraz przypomniałem sobie dlaczego tutaj właściwie jestem. Ech, dziś jestem już zbyt zmęczony i prędzej zabiję się o swoje nogi, niż zadźgam wrogów. Powiem władcy, że nie znalazłem ich na tych terenach, a jutro z rana wybiję wszystkich po kolei - obiecałem sobie w myślach, po czym powlokłem się powoli w kierunku zagajnika otaczającego Uws.

Niestety, misja nie zostaje zaliczona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!