Strony

18.11.2018

Od Shiregt'a do Mivany ,,Kara musi być"

Młody koziorożec wyglądał na wciąż mocno oszołomionego i niezdecydowanego co do swego postępowania. Z drugiej strony znać było, że ledwo trzyma się na drżących nogach, a z kilku miejsc na jego ciele spływały po sierści cienkie strużki krwi, nie mówiąc o licznych zadrapaniach. Nie miał już nikogo bliskiego w pobliżu, a do swego stada z pewnością sam by nie dotarł. Robiło się już późno, a z pewnością nie mogłem zostawić nieszczęśliwego młodzika. Był mi jakoś od pierwszego wejrzenia bliższy, niż tysiące mu podobnych. Wciąż spoglądając mu w oczy, spytałem niewinnie:
— Jak się nazywasz? 
— Boroo. - odparł po chwili koziołek cichym, drżącym głosem.
— Chodź, Boroo. - popchnąłem go delikatnie nosem, na co ruszył wreszcie w dół zbocza.
Wkrótce uformował się korowód: ja po prawej stronie młodego, wskazujący mu właściwy kierunek, a w tyle Miva ze spuszczoną głową. Zdążyłem już trochę ochłonąć i odeszły mi nieco dawna złość i wzburzenie, ale nie chciałem się nad tym wszystkim teraz zastanawiać. Było to dość... skomplikowane.
Gdy dotarliśmy do bazy, od razu wysłałem Boroo do medyków z zastrzeżeniem, że jest on pod moją opieką. Niedługo potem zobaczyłem go już opatrzonego, gdy spał smacznie, oparty niezgrabnie o jeden z pni. Na moim pysku zawitał uśmiech na ten widok, przyćmiony tylko faktem, że Mivana zniknęła gdzieś od czasu naszego przybycia. Teraz już żadna rzecz nie była w stanie powstrzymać potoku myśli. Oboje zachowaliśmy się zupełnie inaczej, niż Shiregt i Mivana. Oboje byliśmy winni. Spokoju nie dawało mi jednak jedno - właśnie, dlaczego skoczyłem za nią jak ostatni wariat? Dlaczego ogarnęło mnie takie przerażenie? Mam przynajmniej dowód:
Wciąż jest dla mnie przyjacielem.
~Nazajutrz~
Wstałem wcześnie, lecz o tej porze roku nie byłem w stanie wyprzedzić słońca, stojącego już poza linią horyzontu. Dość sporo czasu zajęło mi odszukanie klaczy. Pierwszy zacząłem cicho rozmowę:
— Witaj. 
— Witaj. - odwzajemniła się zaiste obojętnym tonem, co dodało mi pewności siebie.
— Cóż...o ile pamiętam, obiecałem ci jakąś karę za ten występ. - przeszedłem od razu do konkretów. - Mianowicie dzisiejszy dzień zajmie ci pomaganie we wszystkim, co zlecę, zaczynając od...teraz. - uśmiechnąłem się lekko, tajemniczo. Wprawdzie zarazem miałem tak ułożony plan, by ponad połowa czynności odbywała się w moim towarzystwie, zarazem wplatając w to swoiste przeprosiny.
<Mivana?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!