Jak najszybszym tempem i po prostej linii dosyć szybko dotarłem na miejsce zdarzenia. Wcześniej jeszcze między krzakami zauważyłem z ulgą dwie, jakby walczące końskie sylwetki, ale nigdzie nie mogłem dojrzeć rzekomego wilka. Nikt tutaj sobie na stepie z drapieżników nie żartował, więc co to ma być? Gdy podszedłem bliżej, klacze - Rose oraz Miva - całkowicie zamilkły.
— Co się tu dzieje? - spytałem spokojnie ze zdziwieniem, przerzucając wzrok z jednej na drugą. - Usłyszałem krzyk i... - dodałem na wszelki wypadek. Gniadoszka już miała coś odpowiedzieć, kiedy wyprzedziła ją błękitnooka:
— Znalazłam go tutaj w krzakach. Jest ranny i taki bezradny, że naprawdę nawet nie jest w stanie niczego nam zrobić. Powinniśmy mu pomóc. - otworzyłem już pysk, gdy odsunęła się. W zaroślach leżało wilcze szczenię. Czarnymi jak węgiel oczkami wypełnionymi przestrachem wpatrywał się w naszą trójkę, przebierając co jakiś czas łapami. Z jednej z nich sączyła się powolutku krew, rana wyglądała na pierwszy rzut oka na poważną. Przez dobrych parę chwil wpatrywałem się w malucha. Zranił się lub zraniono go zapewne przez jego nieuwagę, jest zdenerwowany, a przy tym uzbrojony w kły i pazury, nawet małe. Prawo natury jest bezlitosne, ale sprawiedliwe, i zawsze dąży do przetrwania gatunku. To nasz cel, cel wszystkich. A ona...ona jest w stanie zaryzykować, żeby mu pomóc. - jedyne, co mi z tego rozmyślania przyszło, to podziw dla Rose, która nie ograniczała się tylko do zaspokajania podstawowych potrzeb. Życie a życie...tak bardzo potrafią się różnić.
— Pomożemy. - uśmiechnąłem się lekko w jej stronę, po czym przeniosłem wzrok na Mivanę. Ta po chwili wahania odwzajemniła gest.
<Rose?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!