Wilczek zwinął się w możliwie najbardziej ciasny kłębek, a i tak co raz dygotał z zimna, kręcił się i wiercił, uważając instynktownie na zranioną kończynę. Przypatrując się drzemiącemu pod kępą suchej trawy wystającej spod śniegu szczeniakowi paradoksalnie czułem ulgę i zadowolenie - przebywał na naszych terenach i w każdej chwili mógł tu przywieść swoich starszych pobratymców, ale z drugiej strony Rose również nie była już zagrożona. Gdybym się nie zgodził, zapewne ratowałaby go na własne kopyto i...Ech. Nie warto o tym myśleć. Niech się trochę prześpi, odpocznie, i się stąd wynosi.
Rozmawiałem właśnie z kilkoma członkami klanu w równie pogodnych nastrojach, gdy podbiegła do nas owa niezwykłej maści i do tego jasnej grzywy klacz:
— Shi...on zniknął. - oznajmiła z przejęciem. Widać było po niej zdenerwowanie, które zaraz udzieliło się i mi - jeżeli jego wataha go znajdzie, to z łatwością dopadnie również nas. Nie planowaliśmy na teraz żadnej wędrówki. Nie mieliśmy dokąd pójść, zwiadowcy jeszcze nie sprawdzili całego terenu.
— Przepraszam, muszę iść. - pożegnałem się, po czym pospiesznie ruszyłem za Rose.
— W jednej chwili był, a w drugiej zostało tylko wgłębienie na śniegu. Nie możemy znaleźć żadnych śladów. - wyjaśniała mi po drodze.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, faktycznie na śniegu nie było, ku memu zaskoczeniu, żadnych odcisków. Dziwne. Zaczęliśmy przeszukiwać teren wraz z paroma innymi końmi, które wyznaczyłem do tego zadania. Gorączkowo rozglądałem się na wszystkie strony, by nie przeoczyć tego kudłatego utrapienia, lecz w pewnym momencie zauważyłem coś innego: niebieskie, fosforyzujące światełko pomiędzy dwoma modrzewiami. Czujny i gotowy do ataku, zacząłem powoli się do niego zbliżać. W pewnym momencie zniknęło i pojawiło się nieco dalej. Przechyliłem łeb ze zdziwieniem.
<Rose?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!