Strony

18.09.2018

Od Miriady do Mivany ,,Nowe poszlaki"

Pasąc się spokojnie wśród innych koni, lecz odwrócona do nich tyłem, mogłam z łatwością obserwować zachodzące w palecie barw otoczenia zmiany. Biel śniegu stała się mniej rażąca, ciut przygaszona, powleczona zwiewnym, pomarańczowym welonem ostatnich promieni słońca, choć wciąż roziskrzona, zarysy drzew i kontury ich konarów stawały się coraz wyraźniejsze i ciemniejsze przez przedzierające się między nimi światło, wszystko stawało się coraz cichsze: kroki, myśli, słowa, jakby przemykające się tylko ukradkiem, niebo również trochę ,,posiwiało".
Wszystkie te cokolwiek piękne oznaki zbliżającego się zmierzchu przypomniały mi o spotkaniu, na którym obiecałam się pojawić. Nie miałam pojęcia, co o tej całej sprawie myśleć - z jednej strony z pewnością wiedziałam o całym pożarze mniej od Mivany, którą to znałam nie od dziś, a z drugiej takie podejrzenia przypominały mi teorie mojej matki, psychopatów, koni rozpaczliwie poszukujących wytłumaczenia. Obydwie wersje były jednakowo prawdopodobne. Wyglądało na to, że wszystko rozstrzygnie to zgromadzenie pod jej przewodnictwem.
Po zmroku odłączyłam się chyłkiem od grupy i ruszyłam w stronę ustalonego miejsca, dosyć niedaleko. Nuta podekscytowania była jednak skutecznie zagłuszana przez irracjonalny, głęboko tkwiący strach, zrodzony wieki temu (przynajmniej tak mi się zdawało) - może wciąż tu się błąka? Żądny zemsty. Obolały. Nienasycony. Gdyby tak było, z pewnością posiadałby te trzy cechy. Wreszcie odetchnęłam z ulgą na widok Cardinaniego, oczekującego już gniadej klaczy. Zamieniliśmy jedynie słowa powitania, bo między drzewa wpadła zdyszana, ale dumna i radosna niczym pierwsza gwiazda Mivana.
— Mam nowe informacje. - rzekła z uśmiechem, podchodząc bliżej.
— To świetnie. - skomentował skarogniady ogier. Ja zdobyłam się na krótkie, zadowolone parsknięcie. Nasza towarzyszka gwałtownie tupnęła przednimi nogami, jakby chciała coś z nich strząsnąć, po czym wystrzeliła w naszą stronę potokiem słów niczym z ludzkiej, metalowej pały:
— Widziałam Kasję w strasznie ciemniej jaskini, miała przy sobie zakrwawione ostrze, i walało się tam mnóstwo kości. Zauważyła mnie, lecz udało mi się uciec, ona musi mieć coś na sumieniu...a raczej kogoś, a wiem, że za mną nie przepadała...i... - tu przystopowała - ...i to tyle. - zakończyła dumnie. Cardinano pokiwał powoli głową z zamyśleniem, a równocześnie radością. Teraz jednak gniadoszka zwróciła się w moją stronę:
— Wiem, jak to głupio brzmi. - te kilka słów wyrażało więcej, niż ich cały tysiąc.
— Ja też. - odparłam krótko, starając się również zawrzeć w tym swoje odczucia. Zaczęłam intensywnie zastanawiać się nad sprawą. Kasję skojarzyłam jako klacz o tej charakterystycznej, gęstej, kremowej grzywie. W pewnym niewielkim stopniu przypominała moją osobę. Nigdy nie pomyślałabym, że może stanowić zagrożenie, i dlatego chyba właśnie należało się teraz mieć szczególnie na baczności, a przede wszystkim zdobyć więcej elementów z tej układanki.
<Mivana? Masz obiecany odpis :)>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!