Strony

18.09.2018

Od Cardinaniego do Salkhi „Sam oczom nie wierzę”

Omiotłem kasztankę o smukłej figurze chłodnym spojrzeniem. Zupełnie zignorowała moją obecność, więc bez namysłu zrobiłem to samo i zacząłem skubać wystające z ziemi korzenie. Po jakimś czasie treningu klacz zatrzymała się tuż przy mnie i patrzyła na mnie wyzywającym wzrokiem. Przystąpiłem z nogi na nogę i przerwałem niezręczną ciszę odchrząknięciem. Towarzyszka obróciła łeb, wpatrując się namiętnie w horyzont, lecz w końcu rzekła w pół gniewnym w pół ironicznym tonem.
-Ty wredny wyjadaczu roślinek. Nic nie można zostawić, zaraz wszystko zniknie- jej pysk nie miał konkretnego wyrazu.
-Nie zawsze. Jak zostawisz brudne skarpety człowieka, to raczej ich nie wezmę. A tak na marginesie... "wyjadaczu"? Nie pomyliłaś mnie z kimś przypadkiem?- zapytałem, kompletnie nie wiedząc, o co jej chodzi.
-Teraz jeszcze będzie udawał, że nic się nie stało- prychnęła.
-Ja chyba nie powinienem być w ogóle wpleciony w tę sytuację- mruknąłem.
-Yhm-odpowiedziała cicho.
-Chyba się nie zrozumieliśmy-westchnąłem i nagle obok mnie stanął koń o bardzo podobnym wyglądzie.
- K-kim ty jesteś?- zapytałem.
-Chciałbym zapytać o to samo- spojrzał na mnie, jakby chciał prześwietlić moją duszę.
-Zbyt wiele się dzieje w tak krótkim czasie, łakomczuchu- mruknąłem, omiatając go niezbyt mądrym wzrokiem.
-Co powiedziałeś na końcu?- oburzony prychnął głośno.
-Czyżbyś stracił słuch? O nie! Nie usłyszysz mojej odpowiedzi!- odpowiedziałem ironicznym tonem.
<Saal? Baaardzo przepraszam, że tak późno>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!