Pewnego razu poszłam do lasu na spacer. Znalazłam skałę wielkości słonia. Okazało się, że to jaskinia.
- Halo, czy ktoś tu jest? - spytałam troszeczkę przerażona akcją. Odpowiedziała mi cisza. Nagle usłyszałam pisk.
- HALO! - krzyknęła postać. To był źrebak. Zaplątał się w pnącza lian, z których pomału zaczęły wynurzać się kolce, i wbijać w ciało źrebaka. Przeszedł mnie dreszcz. Nagle zapatrzyłam się na kości koni i innych zwierząt. Przez ten czas maszyna się zepsuła. Źrebak przeżył. Liany zaczęły oplątywać mnie. Nagle zaczęłam czuć się dziwnie. Kiedy liany oplotły mnie całą, uścisk się rozluźnił, a ja stałam się cała czarna, a oczy świeciły się na czerwono. Gdy wyszłam z jaskini stałam się normalna z wyglądu, ale nie z charakteru. Pobiegłam do stada, by nie straszyć niepowrotem innych koni. Rozmyślałam o tym kogo zabić. Marabell akurat szła na spacer. Od razu wiedziałam, kogo zabić. Przecież tak się nie lubiłyśmy! Rozmyślałam nad pułapkami.
- A może podpalić las? - spytałam się samą.
- To dobry pomysł - powiedział ktoś w moich myślach. Odskoczyłam. Jednak nic nie zrobiłam.
- Myśl o drzewach, i tupnij mocno w ziemię - powiedział głos w mojej głowie. Tupnęłam, myśląc o podpaleniu drzew.
- No, no! Tak nawet lepiej - mówił głos. - szybko się uczysz - po chwili na glebie ukazało się z koło koloru ognia. Szare kreski jak dym ciągnęły się do drzew. Nikt ze stada nie był tak blisko lasu, by to widzieć. Miałam szczęście. Po chwili las zaczął się palić. Marabell przybiegła by ostrzec stado, a ja pobiegłam do kryjówki. Gdy pożar przyszedł w strony gdzie była osłabiona Marabell, był czas. Akurat popychała Mivane, by uciekała. Kopnęłam w tak stare drzewo, że wywaliło się od razu. Potem czekałam, aż Marabell straci nadzieje, a Mivana odejdzie. Wzięłam ze sobą miecz, który był w mojej kryjówce. Zamordowałam Marabell.
<Mivana?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!