Strony

16.07.2018

Od Yatgaar do Khonkha ,,Bezsilność"

Im bardziej ten zgoła bezsensowny dialog się wydłużał, tym większą - paradoksalnie - odczuwałam satysfakcję i przyjemność z tego, czego dokonałam. W końcu miałam ochotę parsknąć śmiechem. Jak widać, zbyt duża wytrzymałość nie wyszła mu na dobre. Może przy okazji potrzebowałam kolejnej dawki morderstwa, widoku krwi, martwego, bezwładnego ciała...lecz nie to było motywacją, a skutkiem ubocznym. Słowa Shiregt'a nie docierały do mnie. W tej chwili postanowiłam zająć się tylko przegonieniem całego tłumu i zostaniem sam na sam z rodziną. Dokładniej ujmując - Khonkhiem.
— Poczekaj, Shi, idź może znaleźć brata i siostrę. - szepnęłam do ogierka, po czym rzekłam głośniej w stronę zebranych:
— Rozejdźcie się. Nie ma czego oglądać. - w końcu ostatni zszokowani maruderzy opuścili to miejsce, naszą trójkę instynkt również popchnął do wycofania się gdzieś głębiej w las ze względu na siedlisko zarazków jakim były wszelkie truposze. Jedna Valentia została przy ciele, nie mówiąc już nic. Gdy zatrzymaliśmy się z wolnego stępa w znacznym oddaleniu od stada, lecz wciąż na kontakcie wzrokowym, mój syn nagle wybuchnął:
— Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Nigdzie nie ma Miriady! Przez cały dzień! - wykrzyknął z desperacją na pysku, po czym zamilkł, wzdychając. Wraz z moim partnerem spojrzeliśmy po sobie. Widok zakrwawionego Eragona i oburzenia w jego oczach wybladł na skutek kolejnego kłopotu. Przez moment czułam się tak, jak gdyby ktoś podciął mi kopyta. Shiregt mówił to poważnym, niepozostawiającym wątpliwości tonem. Zerknęłam w bok, odruchowo oczekując, że znajdę tam Miriadę, gotową zaprzeczyć jego słowom, ale wokół mnie pozostała jedynie pustka. Jak...mogliśmy myśleć, że się odnajdzie? Zapomnieć?
Dlaczego...do tej pory nic z tym nie zrobiliśmy? 
— Przepraszam. - powiedziałam najpierw cicho, pochylając głowę w jego stronę z westchnieniem przypominającym bardziej łkanie. - Jesteś pewien? - ogierek pokiwał energicznie głową.
— Jesteś z siebie zadowolona? - zapytał niespodziewanie Khonkh. Odwróciłam łeb w jego stronę, zaskoczona.
— Jak widzę, ty owszem. - odparowałam z nutą złości w głosie.
— Rozumiesz, co zrobiłaś? Pomyślałaś może, że zabiłaś jedynego świadka? Nie dałaś mu w ogóle żadnych szans? Pomyślałaś cokolwiek? - wyrzucił z siebie gniadosz. Zacisnęłam zęby, kładąc lekko uszy po sobie. W moim ciele pojawiało się coraz większe napięcie.
— Teraz zamierzasz do tego wracać? I nie, nie rozumiem! Za to ty powinieneś zrozumieć jedno: swoim gadaniem nie przywrócisz mu życia, a Miriadzie je odbierasz! - zaczęłam krzyczeć, wyładowując nadmiar emocji. W środku gotowałam się z wściekłości i rozpaczy. Nim zdążył odpowiedzieć, obróciłam się na tylnych kończynach i ruszyłam przed siebie galopem. W życiu mnie nie dogoni. W pędzie zdążyłam jeszcze obejrzeć się; mój wzrok natrafił na sylwetkę Valentii. Powinna być teraz szczęśliwa.
Skierowałam się w stronę gór. Przez dłuższy czas nie odczuwałam zmęczenia, jednak w końcu zaczęłam opadać z sił. Wreszcie zwolniłam do naprzemiennego kłusa i stępa. Nie miałam pojęcia, co mam tu do zrobienia. Wiedziałam tylko, że wszystko to jest moją winą. Wszystko.
Spojrzałam w górę, pod mieszaną koronę lasu, domu dla mnóstwa stworzeń. Może nie opłaca się wracać? Znajdę gdzieś swoje miejsce w przyrodzie, a tamta jej część doskonale sobie beze mnie poradzi. Tylko miłość powodowała czasem nieprzyjemne ukłucie w sercu, gdy maszerowałam słabo widoczną ścieżką. Nagle usłyszałam gdzieś z dala szelest w krzakach. Irbis schodził po zboczu. Najwyraźniej był trochę zdziwiony, iż jego zdobycz nie ucieka w popłochu. W pewnym momencie skoczył w moją stronę, przejeżdżając pazurami po mojej łopatce. Dalej zadawał ciosy raz za razem w przypadkowe miejsca. Spuściłam głowę, mrużąc oczy z bólu. Ostatecznie miałam dość. Jednym celnym kopnięciem pozbawiłam drapieżnika życia. Piekące obrażenia przynosiły swego rodzaju ulgę. W umyśle miałam totalny chaos, wirujący coraz szybciej wokół własnej osi. Zaczęłam iść przed siebie w stronę klanu. Najpierw mogę przeprosić partnera i zrzucić to na moje barki.
<Khonkh? Trochę bez sensu, ale debil aka kretyn obok mnie rozpraszał. Wprost się żaląc, nie rozumie poleceń złożonych z dwóch prostych słów.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!