Strony

12.07.2018

Od Thundera do Miriady ,,Krwawa walka"

Niespodziewanie jakiś inny koń wpadł prosto na mnie, obejmując mnie szyją za kłąb. Początkowo wydawało mi się, że zaskoczenie nie mogło być już większe, jednakże jak się okazało - mogło. Otóż koniem, który mnie zaskoczył, była zmęczona, ranna, i posiniaczona Miriada. Co więcej, w naszą stronę zmierzały... 2 renifery.
- Zostań tu... - powiedziałem, ruszając prosto na dwójkę rogatych.
Jeden z nich widząc mnie przyspieszył, tak więc pierwszo wpadłem właśnie na niego. Zamachnąłem się tylnymi kopytami w jego pysk, skutecznie uniemożliwiając mu uderzenie mnie porożem. Korzystając z dosłownie kilku zdobytych sekund, naskoczyłem na niego, tym samym przewalając go. Za plecami usłyszałem drugiego - miał zamiar uderzyć mnie porożem, jednakże w porę odskoczyłem. Tamten zaś nie zdążył się zatrzymać, w skutku czego przebiegł po swoim kompanie, i zaczepił się o jego poroże. Nie zajęło mu jednak długo podnieść się z ziemi, i porządnie uderzyć mnie w bok, gdy próbowałem wykonać cios kończący żywot jego kompana. Przeturlałem się po ziemi, po czym błyskawicznie podniosłem się z niej, w pozycji gotowej do walki. Czułem jak krew spływa mi po boku. Czułem też, że rana jest bardzo szeroka. Korzystając z tego, że byłem szybszy od rena, zacząłem go okrążać, co jakiś czas zmieniając kierunek. W pewnym momencie uderzyłem go przednimi kopytami w szczękę, wybijając mu tym samym sporo zębów. Podczas gdy ten pluł krwią, oberwałem od tyłu, i ponownie się przeturlałem. Tym razem jednak, od razu gdy wstałem, zaczęła się istna kopanina.
Gdy kopnąłem napastnika w brzuch na tyle mocno, że odleciał kawałek dalej, i wylądował na ziemi, jego kompan załatwił mi długą ranę ciągnącą się od zadu, do połowy tylnej, lewej nogi. Syknąłem, po czym zrobiłem obrót w podskokach, i przyłożyłem mu w bark. Wszystko mnie bolało, i stawałem się coraz bardziej zmęczony. Wiedziałem jednak, że nie mogę przegrać tej walki. Natarłem więc na rena, i zacząłem okładać go ciosami w brzuch, bark, zad, i nogi. Po jakimś czasie udało mi się przewalić napastnika... I to prosto na jego kompana, w skutku czego ich poroża się złączyły.
Przyznam, komicznie było patrzeć, jak odbiegają, ciągnąc siebie nawzajem w różne strony.
Gdy renu zniknęły mi z pola widzenia, padłem na ziemie, cały zmęczony. Miriada do mnie podbiegła.
<Miri? Musiałam go jakoś poturbować... XD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!