— W nowym miejscu to chyba nic dziwnego. - uśmiechnąłem się krzepiąco, na moment spoglądając prosto w oczy klaczki. - Przepraszam cię, ale czekają mnie poranne nauki. Do zobaczenia po południu. - z nutką żalu oddaliłem się. Chętnie porozmawiałbym jeszcze z nową towarzyszką. Odnosiłem wrażenie, że skrywa w sobie mnóstwo tajemnic i sprzeczności, chociaż praktycznie wcale nie różniła się od reszty. Próbujesz zabić nudę jakimiś głupimi wymysłami, Shi. - skarciłem się w duchu i zacząłem w myślach powtarzać informacje do czekających mnie zajęć.
~Trochę czasu po bitwie~
Skubałem niemrawo soczyście zieloną trawę w cieniu gęstej korony buku. Przeświecające przez liście słońce upodabniało je do szmaragdowych płatków. Przy okazji przyglądałem się opatrywaniu reszty rannych, kolejka do medyków zdążyła się znacznie skrócić. Sam biorąc udział w krwawej bitwie, miałem opatrzoną lewą przednią kończynę z kilkoma ranami na zadzie i bokach, rodzice również nie poskąpili mi uwag i ograniczeń na kolejne dni, ale sprawiali wrażenie w skrytości ducha zadowolonych z rzucenia się w wir walki, co i tak wiele nie zmieniało. Czas nigdzie się nie spieszył. Wtem zauważyłem stępującą w moją stronę Rose.
— Witaj. - rzekłem z uśmiechem między jednym kęsem a drugim. Klaczka przez chwilę przyglądała mi się wnikliwie.
— Walczyłeś? Jak? - odparła ze zdziwieniem.
— Po prostu pomogłem. - wyjaśniłem, nie wdając się w zbędne szczegóły.
— Na pewno dobrze się czujesz? - spytała jeszcze.
— Tak, nie masz się o co martwić. - odpowiedziałem wymijająco, po czym zapadła cisza. Jasnowłosa z wahaniem przyłączyła się do jedzenia. Tak upłynęła nam część popołudnia.
Śmierć Eragona wpłynęła negatywnie na nastroje w klanie, przynajmniej na pewien czas. Nie wnikałem na razie w motywy działania mojej matki. Myśli zajmowała mi teraz inna sprawa, coraz bardziej dokuczliwa. Miriada od dłuższego czasu nie wracała, a mi kończyły się pomysły na optymistyczne powody jej zniknięcia. Przecież nie zbierałaby ziół od rana do wieczora ani nie wybrałaby się na wycieczkę. Jest na to za mądra. Nie to co my. - parsknąłem cicho śmiechem, spoglądając na Dantego, ale zaraz znowu spochmurniałem. Jeżeli naprawdę coś się stało...W końcu tata oznajmił to, co wszyscy od dłuższego czasu mieli na końcu języka - zaginęła. Stało się to jakby mrocznym faktem, którego do tej pory nie chciałem do siebie przyjąć. Pozwoliłem, żeby moja siostra przepadła bez śladu. Co ze mnie za brat?
Wieczorem niespiesznie zebrałem wszystkich członków frakcji ,,Wiatry prerii", a także Rose. Czułem, że może się na coś przydać. Wyjaśniłem jakoś wszystkim nurtujący mnie problem, a właściwie zaproponowałem wyprawę poszukiwawczą. O dziwo, wszyscy się zgodzili. Gdy tylko cały klan pogrążył się we śnie, w milczeniu wyruszyliśmy pod osłoną nocy. Przeszukiwaliśmy teren w stałym kontakcie, ale nieuchronnie coraz bardziej traciłem nadzieję. Marzyłem wręcz, by odnaleźć Miriadę i zapomnieć o całej sprawie. Jedynym skutkiem tej wyprawy było zadrapanie u Khairtai, podczas ucieczki przed watahą wilków. Po zgubieniu jej niezwłocznie zarządziliśmy odwrót. Szedłem ze spuszczoną głową. Moje wątpliwości sięgały już zenitu.
Czy ja w ogóle nadaję się na władcę? - pomyślałem, wznosząc oczy ku niebu. Kiedy spuściłem wzrok zauważyłem, że obok mnie znajduje się Rose.
<Rose? Czekam na twą kreatywność, bo moja się wyczerpałaXD Przepraszam również za tak długie oczekiwanie...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!