Strony

5.05.2018

Od Shiregt'a do Khairtai ,,Panika"

Zerwałem się na od razu na równe nogi, z całych sił napinając mięśnie, by przez to powstanie ,,na baczność" nie wylądować znowu na podłodze. Chwilę wodziłem po pomieszczeniu nieprzytomnym, zaspanym wzrokiem, dopóki do moich uszu nie wdarł się znowu krzyk naszej śnieżnobiałej towarzyszki:
— Uciekamy, ale już! Idzie tu! - otworzyłem szeroko oczy. Teraz dotarło do mnie całe przesłanie, a przerażenie reszty udzieliło się i mi. Wszyscy zaczęli rzucać się w ciasnym pomieszczeniu, wpadając na siebie, przewracając sprzęty, kalecząc się o ostre kanty, jednak całe to zamieszanie prowadziło tylko do jednego: coraz większej ilości rozlanej krwi i braku możliwości wyjścia. To bez sensu, to na nic. Wreszcie opanowałem się i otrząsnąłem z resztek paniki.
— Cisza! - wrzasnąłem na poły z wściekłością, na poły ze spokojem, ale stanowczo, tuż przed tym, gdy gniada klaczka prawie we mnie uderzyła. Źrebaki cofnęły się w popłochu. Jest mało czasu... - pomyślałem, zastanawiając się, czy może ta istota umiałaby dogonić pędzące młode koniki, czy raczej odpuściłaby sobie taką zabawę. - Wychodzimy, po kolei i bez przepychania. - rzuciłem się w podskokach pierwszy do drzwi, po czym zatrzymałem się i obserwowałem wybiegających towarzyszy, następnie skręcających na ścieżkę i bez wahania podążających galopem z powrotem do klanu. Strużki deszczu zaczęły spływać po moim łbie, niebo było przerażająco sine. Do tej pory nie oglądałem się za siebie, ale gdy już zauważyłem to dziwaczne, okropnie zeszpecone (przez drapieżnika...?) stworzenie tak blisko, a przy jego nodze chyba mini-wersję wilka, również podjąłem natychmiastową ucieczkę. Zaraz. Vayola...została. - zatrzymałem się, dysząc, i błyskawicznie odwróciłem i popędziłem w tamtą stronę, niewiele myśląc. Człowiek wszedł już do pomieszczenia. Nastała chwila ciszy, po czym rozległ się brzęk tłuczonego szkła, a przez okno wyskoczyła niczym piorun klaczka, z pyskiem poranionym trochę odłamkami. Gdy dobiegła do mnie, ruszyłem już za wszystkimi.
Wiatr miotał nami we wszystkie strony, ulewa trwała w najlepsze, obciążając nas ogromnymi kroplami wody osadzającymi się na sierści, a galop nie mógł trwać wiecznie. Zwolniliśmy tylko do kłusa, ale zdążyliśmy dogonić resztę. Wtedy poczułem, jak bardzo moje długie, patyczkowate nogi się pode mną uginają, jak bardzo usidliło mnie zmęczenie i strach. Nie dawałem rady nadążyć za starszymi. Otrzepałem się bez większego sensu, by dodać sobie sił, jednak na nic się to zdało. Stanąłem pośrodku szlaku. Wizja ucieczki Vayoli znów pojawiła mi się przed oczami. To ja powinienem tam być, ostatni w odwrocie. Nie ona. - ostatnim moim odczuciem był po prostu żal: nie powinienem tu być, nie powinienem iść.
<Khairtai? No i masz, Shiregt'a mi tu wykończyłaś :<XD>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!