Po ostatnich ulewach doszły mnie słuchy o zmianie miejsca pobytu klanu, co było dla mnie szalenie interesujące. Rodzice zapewne podjęli taką decyzję obawiając się wylewów rzeki...Dzawchan, tak Dzawchan - faktycznie ostatnio prąd stał się szybszy, a dawny spadzisty brzeg optycznie jakby się zmniejszył i stał bardziej stromy. Ciekawe, jak może wyglądać taka pierwsza wędrówka - chciałam wyruszyć jak najszybciej, oczywiście po odpowiednich przygotowaniach!
Z takimi myślami w głowie przechadzałam się wolnym, statecznym krokiem, biorąc przykład z mamy - jej chód wyglądał najbardziej dostojnie, z uniesioną głową, może ciut za wysoko, ale to nic. Nieraz trafiałam kopytami w świeżą kałużę po dzisiejszych krótkich, acz intensywnych opadach. Moja stojąca grzywa zdążyła odrobinę wyschnąć, tylko trochę wilgoci i chłodu przedzierało się przez źrebięcą sierść. Deszcz przynosił mimo wszystko orzeźwienie i...życie. Dlatego, pomimo jego oczywistych wad, uśmiechałam się niemal zawsze podczas tego zjawiska, a reszta przyglądała mi się dziwacznie. Wszystko, co podłużne, wyłaziło wtedy spod ziemi, - a może miałam tylko takie wrażenie - uciążliwe owady znikały przynajmniej na moment, soczystość zieleni roślinności stawała się jeszcze bardziej widoczna, ona sama zresztą rosła wtedy znacznie szybciej.
Nagle zderzyłam się z kimś; był to dorosły kuc ciemnej maści. Położył uszy po sobie, odskoczyłam więc czym prędzej i odeszłam parę kroków. Wtedy zauważyłam Khairtai, moją znajomą z zabaw i nauk, taszczącą coś w pysku, co sprawiało jej niemałe trudności.
— Pomogę ci. - podbiegłam do niej radośnie.
<Khairtai? Jakoś zacząć trzebaxD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!