-Jak tam nauki? Nie zawiodłaś się?-zapytałem z uśmiechem.
-A czemu miałabym się zawieźć?! Myślisz, że nie chcę być matką i jestem nieodpowiedzialna? Tak, dokładnie... Typowy ty! Tego się właśnie można spodziewać od życia! Jakiegoś ogiera leżącego do góry brzuchem co nie szanuje klaczy! A ja cię tak kocham- wydarła się na mnie. Te słowa przez chwile uderzyły w moje serce niczym sztylet i rozcięły je na drobne kawałki. Siły zaczęły mnie opuszczać. Gdybym sobie nie odpuścił, przecież klacz jest w ciąży, nie warto dyskutować, to pewnie zrobiłaby się niezła draka. Bałem się jednak, że cokolwiek zrobię, to będzie skomentowane masą zażaleń i krzyków. W końcu jednak pobiegłem przed siebie, nie zważając na wściekłe nawoływania Mary. Tak będzie lepiej... Nam obojgu. Chociaż nie chciałem jej opuszczać, zwłaszcza gdy była w późnym miesiącu ciąży, musiałem. Ona nie może się teraz stresować i denerwować. Potrzebuje przerwy... ode mnie. Dzisiaj postanowiłem zanocować u medyków i na razie trzymać się od klaczy z daleka. Niektórzy, widząc nas rozdzielonych; Marę szukającą mnie i oczywiście ja unikający jej pytali np. „Co się stało?”.
Inni mruczeli coś pod nosem o kłótniach. Jeszcze inni cicho śmiali się pod nosem. W sumie jedynym koniem, któremu coś zdradziłem była oczywiście Forever, która wiedziała, że moja kochana partnerka jest w ciąży. Po pewnym czasie twierdziłem, że ukochana jest dla mnie na razie „Niegroźnym sztyletem”, cóż to może gorzej, bo nie wiadomo kiedy uderzy. Kiedy walnie w jakiś czuły punkt. Kiedy zniszczy relację, budowaną przez lata. Kiedy wyobraziłem sobie to ostatnie, to choć było mało prawdopodobne, chodziłem po klanie roztrzęsiony.
<Mara?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!