Podszedła do mnie jedna klacz i jej dwoje towarzyszy. Co jak co to ona najbardziej spode łba na mnie łypała. Zauważyłam też, że tylko jeden z ogierów był hop do przodu. Ten drugi milczał i trzymał się z tyłu.
Arab, sam wprzódy nie przedstawiając się, zapytał o moje imię. Spojrzałam po zebranych niepewnie aż w końcu zawiesiłam wzrok na gniadym ogierze przede mną. To on to musi tutaj rządzić. Ładnie się nosił i prezentował się z dumą. Przez co mnie jeszcze bardziej utwierdzał w przekonaniu, że nic tu po mnie.
Odpowiedziałam mu najprostrzymi słowy. "Jestem Ganerdene." - ech.... a mogło mi coś lepszego do głowy wpaść. Jeny...
O dziwo, następne pytania wcale nie nadeszły. Zgoła co innego. Ogier wystrzelił odpowiedź z pyska jak żerujący ptak opada na swoją ofiarę. Khonkh, władca czyli tak jak myślałam. Klan Mroźnej Duszy. Zastanawiałam się krótko nad tą nazwą. Dlaczego mroźnej? Czyżby przez ich przeszłość?
Khonkh przedstawił również inne konie. Siwa klacz to była jego życiowa partnerka a ogier obok, ten co mnie przyuważył , to był Kirk. Skinęłam łbem na znak, że rozumiem i zwróciłam swoją uwagę na Yatgaar, która dalej nieufna, spytała się dlaczego pałętam się na terenach należących do stada. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Byłam trochę niepewna ich intencji, ale jakoś nie skora byłam do kłamania. To chyba nie moja rzecz kłamać. Szczególnie przy władcy i obrońcy.
Następne co usłyszałam to propozycja. Dołączenia do klanu. Albo wynoszenia się gdzie pieprz rośnie. Do tego zostałam poinformowana, że nie powinnam żałować zostania z nimi przez dotychczas nic nie mówiącego siwka. Między nami nastąpiła cisza, której to lekki woal, rozszarpywało niekiedy rżenie oraz ćwierkanie ptaszków. Westchnęłam lekko i odwróciłam głowę, żęby spojrzeć na step na horyzoncie. Chyba nie za bardzo mam wybór. Jak nie dołączę, będę zmuszona odejść z tych terenów a może nawet i stepów bo jeszcze nie wiem dokąd ich terytorium sięga, kiedy się kończy. W efekcie zabraliby mi dom. A gdzie by to szukać wody w zupełnie mi nieznanych terenach? Odwróciłam łeb i mój wzrok przykuł jakiś ruch z przodu, za końmi. Cofnęłam się lekko, zaalarmowana. Spojrzałam jeszcze raz i odkryłam, że to tylko miniaturowe figurki koni. Dopiero źrebięta.
A więc mają nowego członka.
- Możecie się cieszyć z nowego członka. - powiedziałam z lekkim już uśmiechem. Wstąpiły we mnie jakby nowe siły i ogromnie się cieszyłam. Nie zwracałam nawet uwagi na potencjalne zagrożenie z ich strony.
<Kirk?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!