Dzień zapowiadał się dość spokojnie, obudziłam się a promienie słońca bezlitośnie mnie oślepiły. Khairtai i Vayola brykały wesoło niedaleko, pod czujnym okiem Kirka. Podeszłam do nich i przywitałam się. Kilka godzin później, Kirk poszedł odprowadzić je na lekcje. Sama poszłam się przejść, było dosyć przyjemnie, zjadłam spóźnione śniadanie i napiłam się z jakiegoś jeziorka. Sylwetki koni z Klanu majaczyły w oddali. Stanęłam sobie pod drzewem, po czym zaczęłam przyglądać się koniom, nikt nie krzyczał, nie było wojny, było spokojnie. Po prostu niebo, niczym ten obraz nie przypominał mi wojny, której mam nadzieję już nie doświadczyć. Przeciągnęłam się i ziewnęłam, godzinę później zaczęłam sobie trochę myszkować, na szczęście w okolicy nie działo się nic podejrzanego, potem całym Klanem ruszyliśmy w stronę Tsenkher, potem zatrzymaliśmy się na następny postój, podczas niego zauważyłam niedaleko Yatgaar, uznałam, że pogratuluję jej partnerstwa z Khonkhiem osobiście. Podeszłam nie spiesząc się. Yatgaar zauważyła mnie już chyba z daleka, ponieważ patrzyła na mnie, widocznie przeczuwając, że zmierzam do niej.
-Cześć Yatgaar –skinęłam jej głową.
-Witaj Valentio –odparła klacz kopiąc kopytem w ziemi.
-Chciałabym Ci pogratulować partnerstwa z Khonkhiem –powiedziałam, poruszyłam uchem i stanęłam podnosząc jedno kopyto.
-Bardzo dziękuje –odpowiedziała klacz lekko się uśmiechając, a ja również się uśmiechnęłam.
-Jak myślisz? Ile zajmie nam jeszcze droga do Tsenkher? –spytałam zaciekawiona.
<Yatgaar? Bardzo przepraszam, że tak długo>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!