Strony

14.04.2018

Od Marabell do Khonkha ,,Przygoda najlepszym lekarstwem"

Już miałam zaprzeczyć - w końcu zabawa jest również ważna, ale ból był naprawdę uciążliwy. Zaczęłam zastanawiać się nad wyjściem z tej sytuacji, jednocześnie starając się, żeby wyglądało na to, że mnie nie boli. Po co niepotrzebnie martwić innych? Uśmiechałam się więc trochę krzywo. - Nie jest ze mną tak źle. Może po prostu powoli tam dojdziemy - zrobiłam krok do przodu. Moja noga napotkała kamień, przez który prawie się potknęłam (chodzenie tyłem do przodu nie jest byt rozsądne). Odwróciłam się w stronę szczytu. Strach przed rozdarciem już gojącej się rany zaczynał rosnąć, jednak wraz z nim wzrosła chęć oderwania się trochę od tej rutyny i przeżycia małej, bo małej, ale przygody. - Jesteś pewna? - zapytał ogier. Chyba się trochę o mnie martwił. - W stu procentach. Nie traćmy już czasu na stanie - uśmiechnęłam się, tym razem szczerze. Szliśmy nieśpiesznym tempem. Góra z daleka wydawała się bardziej płaska, niż była w rzeczywistości. Chwilowo śniegu jeszcze nie dotykaliśmy, jednak za każdym razem, kiedy spojrzałam w górę, widziałam białą plamę, ewidentnie nie będącą chmurą. Pod naszymi kopytami znajdowała się, już wyrastająca, trawa. Nie była ona jakoś specjalnie długa - ot, małe, krótkie kępki tu i tam. Jednak ich widok cieszył. Kiedy tak przeżywałam całą tą ożywiającą się powoli, cudowną przyrodę, zaczęłam zapominać o bólu, który wciąż mi towarzyszył. Spojrzałam rozpromieniona na Khonkha. - Jakie te życie jest piękne! - wydarłam się na całe gardło. Ogier patrzył na mnie lekko zdziwiony. W sumie, zawsze w jego obecności zachowywałam się dość spokojnie i z rozwagą. Taki wybuch radości musiał gryźć się z jego wizją mojej osoby. Ale cóż, trudno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!