Rozejrzałem się zamglonym wzrokiem po zebranych. Byli wśród nich lekarze, a także poddani Khokha, a także sam on.
A ja znowuż byłem oderwany od rzeczywistości i szybko musiałem do niej wrócić. Między innymi dlatego, że stała nade mną Marabell i gniewnie sapała. Bałem się nawet spojrzeć w jej źrenice. Pamięć zaczęła powoli do mnie wracać. Kolejny raz miałem szczęście... Mogłem narazić się na ogromny gniew. Nasza klacz często się dąsała, ale tak niedawno się pogodziliśmy... nie chciałbym tego zwalić. Wreszcie uniosłem wzrok.
- Dotrze do ciebie kiedyś Mara, że zemdlałem? Nie musiałaś więc robić afer, bo czułem się jak wrzucony w zupełnie inny świat. Myślisz, że coś pamiętałem... Głuptasku, zmądrzyj — na słowa „głuptasku zmądrzyj” uśmiechnąłem się po chwilowym krzyku z frustracji.
Moja wypowiedź może i była chaotyczna, lecz wyrażała wszystko, co w tej chwili poczułem. Niestety nie wiem, czy to były adekwatne uczucia, bo klacz spuściła głowę i odeszła jeszcze trochę zagniewana. Utkwiłem w niej wzrok. Widziałem, że odeszła na parędziesiąt dobrych metrów, rozsypując liście, ziemię oraz grzyby, zmieszane z ziemią dookoła siebie. Jak szybko jednak odeszła takim sprintem powróciła. Sam już nie wiedziałem co mam czuć... Może miłość może zmieszanie...a może zwykłą tolerancję? Nie wiem czemu, ale życie nie dało mi czasu na rozmyślania. Miałem po prostu ruszyć w akcję. Marabell schowała się wśród tłumu, a do mnie podszedł jakiś koń. Po samym kształcie charakterystycznej sylwetki wiedziałem, że to medyk. Niby mi się to nie podobało, ale jak się troszczą, to się niech troszczą. Tylko czemu o mnie? Wszystkie konie wydają się bardzo pokiereszowane... A tu na chorobę zajmują się mną, zamiast choćby Khokhem. We wszystkich oczach biła jednak nadzieja, że wszyscy wrócą do zdrowia po walce z tą piekielną mafią wilków. Cóż wiem jedno — cieszę się, dlatego iż wszyscy wstali. Nie było widać śladu martwych zwierząt, oprócz wilków oczywiście. Co chwila miałem wrażenie, że jednak wejdą do walki, ale z czasem zrozumiałem, że ich zabiliśmy. Drugą sprawą jest to, że nie zostawiliśmy czarnej plamy ze swojego honoru. Chociaż mało koni to widziało i tak ważną rzeczą jest reputacja. Choćby to, że nie daliśmy się im, że zwyciężyliśmy. Podnieśliśmy zwycięską flagę..., ale musieliśmy za to zapłacić... Zapłacić siłami...
Może wydawało się, że to takie proste... Może... W sumie to też walka o miłość...i o nasze stado... Walczymy o swoich podopiecznych... Walka nie jest łatwa... Miłość w takim razie też...choć nie tylko dla tego, ale można to porównać do takiej mini walki, żeby utrzymać tę szalę honoru, a w tym przypadku...małżeństwo. Nie wiem czemuż to, zacząłem o tym myśleć, ale wiem jedno...musiałem zamknąć oczy, ponieważ gdy się wybudziłem, leżałem w jaskini szpiegów i arystokratów. Spoglądały na mnie trzy klacze — Kasja, Valentia oraz Marabell.
<Boszeeee...jakie to chaotyczneX'D...Marraaa, znajdź sposób na Mikada; ')>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!