Strony

10.03.2018

Od Marabell do Khonkha ,,Dziwne rzeczy zostawiają ci ludzie"

- Marabell, możesz wstać? - usłyszałam zatroskany głos władcy. Powoli podniosłam się na nogi. Nie czułam się najlepiej. Spojrzałam na śnieg, na którym przed chwilą leżałam. Zatracił swą biel w skutek czerwonej cieczy, która się tam znalazła. P chwili zorientowałam się, że to moja krew. Wstrząsnęłam się i poczułam się zmęczona. Wyjąkałam jednak: - Gdzie jest stado? - Kilka metrów stąd. Możesz chodzić? - Oczywiście - odparłam, stawiając krok do przodu i tracąc równowagę. Ogier podtrzymał mnie na nogach. - Może jednak ci pomogę - powiedział. - Tak chyba będzie lepiej. Ruszyliśmy więc. Mój brzuch bolał mnie jak gdyby ktoś przyłożyłby mi płonącą gałąź do skóry. Kiedy minęło pół godziny od naszego wyruszenia, znaleźliśmy się przy stadzie. Błyskawicznie znaleźli się koło nas Nick i Atom Bomb. - Co... Co się stało? - wyjąkał Nick, widząc rozcięcie na moim brzuchu. - Co się stało?! Co się STAŁO?! Pantera się stała, od co! - wykrzyknęłam, zdenerwowana swoim stanem. Khonkh otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak powstrzymał się. Nick zaczął mnie opatrywać, a Atom ciągle się mi przyglądał. - Nie przydałoby ci się coś, co uśmierzy ból? - zapytał w końcu. - To jest mi tak potrzebne, jak powietrze - odparłam, zaciskając zęby, kiedy Nick docisnął do mojego boku kolejną warstwę bandażu, zabranego z ludzkiego obozu. - O tej porze roku nie można liczyć na dużą ilość roślin, jednak mam takie cacuszko - odszedł na chwilę i wrócił z brązową buteleczką - Zabrane z ludzkiego namiotu. Rzuciłam się na przedmiot, co kosztowało mnie ukucie bólu w boku, który właśnie został ostatecznie opatrzony. - Nie wierć się tak - powiedział Nick, odsuwając się ode mnie. Zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek dopowiedzieć, wyjęłam koreczek z szyjki butelki i przechyliłam ją. Moje gardło zaczęło piec, a w oczach pojawiły się łzy. Natychmiast odsunęłam od siebie szkło, które zabrał z powrotem Atom Bomb. - Niedługo zacznie działać - rzucił, po czym odszedł. - To było okropne - jęknęłam. - Powinnaś odpocząć - powiedzieli niemal jednocześnie Khonkh i Nick. ~*~ Kiedy wybudziłam się z krótkiej drzemki, obok mnie dalej siedział władca i ten skurczony koń. Czułam się błogo, jak we śnie. Nagle sobie coś przypomniałam. - Jezdes okropny - powiedziałam do gniadosza. - Co? - zdziwił się arab. - Jezdes okropny - powtórzyłam zdenerwowana. Wstałam na nogi i jak na wacie podeszłam do rozmówcy. - Marabell, dobrze się czujesz? - zapytał, odsuwając się. - Lep... pi.. Ej! Nisz ty - wydukałam - I... Musze mieć prawa! - Może powinnaś odpocząć...? - Nie! Porzuciłam zafód czuji, zeby siem poswiencic pracy aryftoklatki. A... A ty mnie trkfujesz... Jak... Powietrze! - wydarłam się na całe gardło. Władca przyjrzał mi się. Byłam pewna, że moja przemowa go powaliła i niedługo będę miała załatwione prawdziwe misje i prawa. Oraz, że będę prawdziwą celebrytką.
<Khonkh?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!