Wszyscy zostali wytrząśnięci z resztek snu już wczesnym rankiem, a właściwie u schyłku nocy, gdy siny pas powstający po wschodniej stronie nieba zaczął się raptownie powiększać, zaś na ziemi panował jeszcze odpuszczający powoli mrok, by uniknąć wszelkich spóźnień i zamieszania, może przy okazji zebrać więcej czasu. Członkowie klanu poruszali się wprawdzie z pewną senną nutą, lecz dość sprawnie i ochoczo zabrali się do przygotowań. Cały ekwipunek wylądował na grzbietach, w torbach i w większości w pyskach koni, ustawionych teraz w prawie wojskowym szeregu, pięć rzędów po cztery. Z pierwszego wkrótce wystąpił władca, dając sygnał do wymarszu, po czym ruszył spokojnym kłusem. Szybko zrównałam się z nim. Jedynym śladem naszej obecności był udeptany i mocno ubity pas śniegu rozciągający się na kilkanaście metrów, który obdarzyłam ostatnim lekkim uśmiechem.
Wpatrując się w dal w miarę schodzenia w dół zbocza dostrzegłam, podobnie jak Khonkh, brązową plamę żywego stworzenia odcinającą się na tle czarnych pni drzew i oślepiającej bieli śniegu. Zbliżaliśmy się do niego w przyzwoitym tempie i bez zachowania dużej ostrożności, jednak do ostatniej chwili, jak się okazało, młody ogier, stał na miejscu. W pewnym momencie spróbował rzucić się do ucieczki, jednak stanowczy głos władcy skutecznie go do tego zniechęcił. Stado otoczyło go z trzech stron, niczym wataha wilków. Naśladujemy drapieżniki, naszych największych wrogów, by przeżyć. Cóż za ironia.
— Kim jesteś? - spytał od razu bez ogródek gniadosz, parskając cicho. Nieznajomy chwilę przełykał jakąś gulę w gardle, po czym odparł nieśmiało:
— N-Nick...Nie miałem pojęcia, że jeestem na czyichś terenach. - dodał od razu jakby z przestrachem. Naprawdę mimo wszystko wyglądamy w tym świetle na bandę zawodowców, która nie ma nic do roboty poza podrzynaniem gardeł? W sumie sztuka ,,puszenia się" i na wojnie potrafi zdziałać wiele, lepiej przećwiczyć to już teraz.
— Spokojnie, nie zamierzamy cię za to mordować. - odparł władca ze śmiechem. - Więc, Nick, mamy teraz dwie drogi: możesz opuścić nasze tereny, bądź stać się jednym z nas. - w tym jednym zdaniu zawarł zwięźle propozycję nie do odrzucenia. Ogier namyślał się krótko.
— Chciałbym się przyłączyć. - zdecydował. Stado od razu zabrało się do witania swego nowego rekruta. Szczególnie Khonkh wyglądał na ukontentowanego takim obrotem sprawy. W końcu każda para kopyt się przyda...Nie należało zwlekać, dlatego ruszyliśmy dalej z nowym kucem z tyłu. Ciszę wypełniał tylko chrzęst śniegu pod ciężarem kończyn i sapanie reszty, a co jakiś czas ciche pytania przywódcy o kierunek. Po pewnym czasie zaczęłam również nucić pod nosem melodię Huntas en Kali*. Monotonny marsz zlał się w jedno z powtarzanym przeze mnie w kółko szeptem refrenem, świat równocześnie rozciągnął się i zbił w jeden mały światek, wieńcząc tę charakterystyczną chwilę, chwilę rzadką, wolną od przyziemnych myśli.
Dzień, pełen naprzemiennego poruszania się kłusem i stępem, pokonywaniu kolejnych ośnieżonych pagórków i równin, przeciskaniu się między drzewami w lesie i próbami utrzymania szyku oraz końcowym odcinkiem galopu, zleciał mi zaskakująco szybko. Nie zdążyłam unieść opadających ze zmęczenia powiek, kiedy zatrzymaliśmy się w wybranym przez dowódcę miejsca na postój, między rozciągającym się w kierunku północnym iglastym lasem a gładką, srebrzącą się w świetle wschodzącego księżyca powierzchnię stepu. Wybudzona z jakby letargu raźnym krokiem udałam się na spoczynek. Umieściłam jeszcze tylko pelerynę w bezpiecznym miejscu. Stadu udało się szybko przygotować do snu. Jeszcze przez krótki czas przechowywałam resztki świadomości, dzięki czemu ujrzałam zbliżającego się do mnie Khonkha. Ale było to właściwie niepotrzebne. Nawet jego niezauważona przeze mnie obecność była przyjemna...
Prędki marsz przez góry nie był rzeczą łatwą, a konie zaczął opuszczać pierwszy entuzjazm. Od jednego, na zasadzie ,,promieniowania", męczyła się cała reszta. Po przekroczeniu rzeki każdego wieczoru na sam koniec wędrówki władca motywował stado, co, przynajmniej mnie, w niczym nie pomagało. Wystarczała mi moja własna motywacja.
Po 4 dniach od wyruszenia dotarliśmy do celu.
Ciąg dalszy nastąpi.
*Czarna Winorośl; Żołnierze na nadzieję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!