Strony

14.02.2018

Od Mikada do Marabell ,,Najgorsze humorki klaczy - tylko u nas"

Szliśmy powoli po błyszczącym śniegu. Zima powoli opuszczała te tereny. Nagle Marabell wyrwała mnie z przemyśleń mówiąc z przestrachem.
- Tam ktoś jest, czy mi się wydaje?
Rozejrzałem się. Myślałem, że nic nie dostrzegę, lecz po chwili moje sprytne oko zobaczyło jakąś trójkę koni.
- Hmm rzeczywiście, masz niezwykle dobry wzrok - odpowiedziałem z namysłem.
- To co? Ryzykujemy i sprawdzamy, kto to, czy oddalamy się, jakby nigdy nic? - zapytała powoli.
Rozejrzałem się. Po chwili odezwałem się.
- Jak chcesz, możemy trochę poszaleć spokojnym głosem
- Poszaleć?
Teraz chciało mi się trochę śmiać z kobyły, lecz opamiętałem się.
-Nie to przez to chciałem przekazać, bardziej chodziło mi o podejście
- Ah... Mów normalnie. Chodzi ci o podejście i sprawdzenie, kto to?
Klacz była stanowcza, ale wydawało mi się, że ma drobne pretensje.
- Owszem.
Podeszliśmy do koni.
- Hm... Nie kojarzę ich. A ty? - zapytała.
- Ja również.
Kobyła zwróciła się do koni.
- Co tu robicie?
Patrzyłem to Marabell to na trójkę koni. Zdecydowanie miała swoje humorki, ale nie pokazywała ich na pierwszym spotkaniu. Przynajmniej mi. Ale, jak zrobiłem to coś...
Może te konie też są czemuś winne zachowania klaczy w stosunku do nich? Za to one spojrzały na siebie zdziwione, hmm...
- Szukamy jedzenia. Czy to źle? - zapytały.
- Tak, jeśli jest się na czyichś terenach - odpowiedziała cierpliwie.
- Pokażcie się naszemu władcy, ale spokojnie nie musicie się bać - starałem się miło przywitać osobniki rasy końskiej, lecz po chwili kobyła mi w tym przeszkodziła.
Modliłem się w myślach, żebym za chwilę nie stał się świadkiem całkiem nieoczekiwanej kłótni. Choć los bywa przekorny, tym razem się tak nie stało.
- A po co ich prowadzić do Khonkha? Lepiej od razu ich...-urwała patrząc znacząco na konie, z nieukrywanym rozbawieniem, że komuś może zepsuć dzień.
- Tego cwaniaczka? -zapytały konie i spojrzały na siebie porozumiewawczo - Coś chyba za dobrze go znamy. Spojrzałem na klacz.
- Spokojnie, nie będziemy naruszać wam dnia.
Konie zaczęły się oddalać. Po jakimś czasie zwróciłem się do klaczy.
- Idziemy z tym do władcy?
- Nie, poczekajmy, aż odejdą na kilometry, wtedy będzie okazja go zaalarmować- prychnęła.
Okej..., pomyślałem. Pewnie znowu będzie działać, tak jakby zjadła niezbyt stosowne zielsko.
- Chyba nie są takie niegrzeczne, co myślisz o tych okazach? Chyba, że tańczą tylko na imię "Khonkh"..
- Ha zabawne - odpowiedziała złośliwie nasz pamiętna klacz -- Nie wiem jak ty, ale ja idę za nimi. A ty, jak chcesz, to sobie tutaj jeszcze postój. Może zdarzy się jakiś cud.
I poszła... Spojrzałem w niebo. Po chwili namysłu ruszyłem za nią.
- Chcesz coś, czy nie wiesz, jak trafić z powrotem? - powiedziała, nie odwracając się.
- Daj sobie spokój, nie można pójść za tobą. W końcu drużyna trzyma się razem.
- Drużyna? Kto cię tak okłamał?
- Czasami trzeba okłamać samego siebie.
Klacz prychnęła i przyspieszyła tempo.
<Marabell?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!