Po dotarciu do stada nie było czasu do stracenia. Mieliśmy teraz na głowie wojnę, ale to nie znaczyło, że inne niebezpieczeństwa przestawały się liczyć. Razem z Marabell ostrzegliśmy całe stado i wyznaczyliśmy kolejnych strażników, których zadaniem było wypatrywanie drapieżników.
- Szkoda, że nic więcej nie możemy zrobić- powiedziała klacz.
- Tak, ale nie moglibyśmy stąd odejść. Nie wiadomo, gdzie są te wilki, nie wiemy nawet, czy przebywają gdzieś w okolicy czy dalej. Poza tym jesteśmy w trakcie przygotowań do wojny, nie możemy tak teraz tego zostawić i uciec- odparłem.
- Rozumiem to przecież- odparła lekko obrażona Marabell.- Czy mam teraz do wykonania jakieś zadanie?- spytała po chwili.
- Cóż... chyba nie- odparłem.
- Świetnie. Pójdę zatem się przejść- powiedziała klacz.
- Tylko na siebie uważaj!- zawołałem za nią.
- Kto jak kto, ale ja akurat umiem o siebie zadbać!- odkrzyknęła, po czym przyspieszyła do galopu. Już po chwili zniknęła mi z oczu. Nie zamierzałem jej gonić, gdyż przeczuwałem, iż Marabell potrzebuje samotności, aby nieco ochłonąć. Zamiast tego zająłem się doglądaniem pracy innych, a po tym pomogłem w szkoleniu członków stada do walki. Kiedy skończyłem, spostrzegłem, że minęła już sporo czasu, odkąd widziałem Marabell. Dla pewności postanowiłem jej poszukać. W końcu jeśli poszła sama, ktoś lub coś mogło ją zaatakować. Zaatakować! Mamy na głowie problem z wilkami, które mogą czaić się gdzieś w pobliżu, a ja pozwoliłem jej iść samej na spacer!- skarciłem się w myślach za swoje nieodpowiedzialne zachowanie. Oczywiście ja popełniłem ten sam błąd co klacz i również udałem się na jej poszukiwania w pojedynkę. Trochę mi to zajęło. Z każdą kolejną minutą moje zaniepokojenie rosło. W końcu przystanąłem na chwilę, by zastanowić się, gdzie powinienem prowadzić dalej poszukiwania. Wtem ciszę przeszył głośny krzyk. Bez zastanowienia rzuciłem się w stronę, z której pochodził. Dość szybko dotarłem w miejsce, z którego dochodził. Moim oczom ukazał się niecodzienny widok. Marabell próbowała podnieść się z ziemi. Po czerwonych plamach na śniegu zorientowałem się, że krwawi. Naprzeciw niej znajdował się gotujący się do kolejnego skoku irbis. Zdziwiłem się jego obecnością. Byliśmy co prawda u podnóża góry, jednak te zwierzęta wolą zazwyczaj wyższe partie. Jednak rzut oka na kocisko wystarczył, by zrozumieć, skąd się tu wzięła. Pantera śnieżna była strasznie wychudzona. Głód i desperacja musiały ją zmusić do zejścia aż tutaj i zaatakowania pierwszej napotkanej ofiary, czyli Marabell. Bez zastanowienia rzuciłem się w stronę irbisa. Podniosłem przednie kopyta, jednak wystraszona pantera czmychnęła, nim zdołałem zadać jej pierwszy cios. Od razu podbiegłem to Marabell.
<Marabell? Wilki, wilki, a tu nagle pantera śnieżna! Ah, te nieoczekiwane zwroty akcji! XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!