Właściwie nie przejęłam się tym stanowczym tonem, chodź chyba oczekiwałam milszego przyjęcia pytania...ale w sumie, na co liczyłam? Że zacznie podsuwać mi pod nos sekrety władców? Dobre i to. Dowiedziałam się tego, co chciałam wiedzieć. Nie przerywając jedzenia, myślałam nad tym wszystkim dalej. Krucze Cienie muszą być gotowe na kolejny ruch. Nadal czegoś mi w tym wszystkim brakowało...powodu. Jakaż to zwykła ciekawość popchnęłaby zwyczajnego członka do takich pytań? Chęć pomocy w wojnie brzmiała zbyt banalnie.
Może...awans? - z miejsca spodobał mi się ten motyw, a nawet pasował do sytuacji. Zaczął zapadać już zmrok, rozmowy cichły. Przybliżyłam się do stada, źródła ciepła w chłodne noce. Z pewnością rano złapie przymrozek i pokryje szronem świat, lecz na razie...ciii.
~Rankiem~
Moje przypuszczenia okazały się trafne. Ciemna zieleń iglaków w praniu przybrała barwę zimno-ametystową, a beżowo-brunatna pokrywa ziemi w postaci liści i uschłych roślin została mocno rozjaśniona. Trąciłam nosem pomarańczowy, oszroniony zwłaszcza po bokach listek. To jednak zadziwiające, co zwykłe kryształki lodu potrafią z tym zrobić. Również moja sierść, dopiero zaczynająca przemianę w zimową, pokryła się nimi, a zimno przenikało swobodnie do mojego ciała, wywołując dreszcze. Postanowiłam natychmiast się rozgrzać. Gdy okrążyłam kłusem nasze miejsce postoju, od razu zrobiło mi się raźniej. Byłam jednym z rannych ptaszków, jak Khonkh i Fenrir. Krążyliśmy tu i tam, nie spotykając się do momentu, gdy władca przeszedł obok mnie w zamyśleniu.
- Cześć. - rzuciłam machinalnie dość miłym, jednak obojętnym głosem.
- Cześć. - odpowiedział po chwili ogier, jakby wyrwany z kontekstu. Wkrótce wszyscy byli już na nogach i jak jeden mąż wyskubywaliśmy to, co było jadalne. Kiedy napełniłam już żołądek, skierowałam się z nieznanego sobie powodu w stronę plaży, po prostu naprzód, dalej od gwaru stada. Stanęłam nagle wśród kamieni i wpatrywałam się w linię drugiego brzegu na horyzoncie. Nie mogłam się temu oprzeć, jednak moje uszy najwyraźniej nadal zachowywały czujność, bo usłyszałam czyjeś kroki na żwirowym podłożu. I wiedziałam już, czyje mogły być. Odwróciłam powoli głowę. Przywódca zajął miejsce obserwacji niedaleko mnie. Czułam się w obowiązku coś powiedzieć.
- Przepraszam za wczorajsze. Nie powinnam tak naskakiwać. - mój ton raczej nie wyrażał skruchy ani jakiejkolwiek obrazy; nawet mi było trudno to stwierdzić.
- Cóż...dobrze, że wiesz, że nie powinnaś jako zwykły członek zbytnio się tym interesować. Nie było sprawy. - Phi! Gdybyś czytał w myślach, już zamieniłbyś się w słup soli.
- A co, jeśli nie chcę być wciąż tym zwykłym członkiem? - spytałam niby obojętnie. - Chyba niewielu jest takich, którzy kategorycznie odmawialiby sobie awansu.
- Więc to twój powód, tak? - odrzekł trochę żartobliwie i nieufnie. Khonkh zaczął przybliżać się kłusem, lecz nie zdążył wyhamować i uderzył kopytami (czyt. wjechał jak na saneczkach) w taflę wody, rozpryskując ją na wszystkie strony. Potrząsnęłam gwałtownie głową i zamrugałam powiekami, próbując pozbyć się wszystkich lodowatych kropli. Spojrzałam na niego lekko spode łba, i kończyną chlapnęłam na niego małą porcję w odwecie. Ogier nie odpuścił, przypuszczając atak na mój bok. I zaczęła się gonitwa bez końca.
To uchylaliśmy się, to znów wyrzucaliśmy w powietrze masy wody. Niemalże zapomniałam o wszystkim, czułam się...szczęśliwa. Hasaliśmy beztrosko jak źrebięta, przenieśliśmy się z płycizn na miejsce, gdzie jezioro sięgało nam prawie do kolan.
- Mamo, możesz się ze mną pooobawić? - spytało błagalnie młode, trącając uparcie klacz pyskiem i obchodząc ze wszystkich.
- Yatgaar, wiesz, że nie mam teraz czasu. - odparła, leniwie przeżuwając trawę. Źrebak stanął w pewnej odległości przewracając oczami.
- Wcale nie. Po prostu nie chcesz.
- Dokładnie. - przyznała bez owijania w bawełnę matka. - I nie jestem ci do niczego potrzebna, nie mogę ciągle się z tobą bawić. Musisz nauczyć się bawić samej. Musisz być niezależna od innych, samodzielna. To ważna umiejętność. - podkreśliła ostatnie zdanie i powróciła do przerwanej czynności. Klaczka westchnęła głęboko, wiedząc, że nic więcej nie wyżebrze. Wtem dostrzegła w trawie myszkę. Nieświadoma tego, iż jest obserwowana przez matkę, zbliżyła się do niej powoli. Była chyba chora, ponieważ nie ruszała się. Źrebię uniosło kopyto i...trzask! Gryzoń wyzionął ducha. Klacz wpatrywała się dalej w córkę, zszokowana.
- No...tak...mniej więcej o to chodzi.
Te obrazy przewinęły się przez moją głowę w ciągu ułamków sekund, usztywniając moje mięśnie i ostudzając zapał, jakby naprawdę wylano na niego kubeł lodowatej wody. Spuściłam głowę, gdy zimny strumień uderzył w moją szyję.
- Yatgaar? - usłyszałam jego zaniepokojony głos. - Co... - wykorzystałam okazję, śmiejąc się, i oddałam mu, aż ciecz wleciała mu do otwartego pyska.
<Khonkh? BĘDĘ ZUŁA. To mój plan XDDDDD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!