Na mojej szyi dyndały dwa Eliksiry Cruxo przywiązane do rzemyka. Podobno pozwalały przenieść się do krainy umarłych. Postanowiłem sprawdzić. Wziąłem jedną buteleczkę i zażyłem jej zawartość. Poczułem dziwną senność. Mój wzrok stracił ostrość. Nogi ugięły się pode mną. Runąłem na ziemię jak nieżywy.
***
Otworzyłem oczy. Znalazłem się w pięknej krainie. Pola pełne zbóż, trawiaste łąki, jeziora z niekończącą się wodą, cieniste lasy. Czego chcieć więcej? No może słońca... W sumie ono też tam było. Idealna kraina marzeń. Pozbawiona strachu, drapieżników. Kraina umarłych. Co ja tu wogóle robię? Kogo szukam? Przecież nie mam nikogo kto umarł, za kim tęsknię. Chodź chwilę... Był ktoś taki. No jasne! Mama! Nawet nie mam pojęcia jak jej szukać. Przecież wiem tylko jak miała na imię. Stracy. Chyba... No cóż. Jakaś ją znajdę. Nawet jeśli nie to będę miał szansę miło spędzić dzień. Na początku postanowiłem odpocząć. Poleżeć sobie chwilkę na trawie. Poskubać trochę roślinek. Jednym słowem zrelaksować się odrobinkę. Leżałem może godzinę, a już nadchodził zmierzch. A przecież jak znalazłem się w krainie umarłych świtało. Niedaleko mnie przechodził jakiś koń. Pobiegłem do niego.
-Przepraszam - powiedziałem.
-O dzień dobry! - odpowiedział ciepło koń.
-Dlaczego dzień minął tu tak szybko? - spytałem.
-Widzę, że jesteś tu nowy. Nie martw się, przyzwyczaisz się - powiedział osobnik. - Aby minęła doba musi minąć taki "dzień" 12 razy. Taki system jest bardziej funkcjonalny niż ten ziemski.-wytłumaczył.
-Dziękuję - odparłem i odszedłem.
Rzuciłem coś na pożegnanie. Nowo poznany koń coś odpowiedział i udał się w swoją stronę. Nawet pasowało mi że mnie nie zagadywał.
-Poczekaj - krzyknąłem. Koń odwrócił się - Znasz Stracy? - spytałem.
-Niestety nie - odparł.
Pożegnaliśmy się. Tym razem nie mówiliśmy już do siebie nic. Stałem i wytężałem słuch. Po chwili nasłuchiwania usłyszałem krzyki dochodzące z północy. Były to krzyki radości. Ciężko było mi je usłyszeć bo dochodziły z oddali. Pogalopowałem w tamtą stronę. Przy okazji delektowałem się lekkim wiaterkiem i podłożem idealnym do galopów. Nie wysilałem się, aby zciszyć moje kroki. Nie miałem się przecież czego obawiać. Po kilku minutach dotarłem do końskiej osady. Proste drewniane schronienia, wykonane jednak z taką precyzją, że nie mógł wykonać ich koń, zajmowały spory obszar wioski. Konie gawędziły radośnie, a źrebaki bawiły się ze sobą. Jakiś koń stał i skubał trawę. Z nikim nie rozmawiał, ale na jego pysku widniał uśmiech. Podszedłem do niego.
-Dzień dobry - przywitałem się.
-O, cześć! - odparł radośnie.
-Znasz może jakąś Stracy? To moja mama i chciałbym ją odnaleźć. - powiedziałem.
-Niestety nie, ale znam za to osobę, która jest tu najdłużej i zna wszystkie konie w krainie. - odparł koń - Jest na południe stąd, mieszka nad samym wielkim morzem. - wytłumaczył.
-Dziękuję bardzo - podziękowałem.
-Może pójdziesz do mnie na trochę świeżej sałatki z najlepszych ziół krainy umarłych - zaproponował.
-Nie, dziękuję. Bardzo mi się spieszy. - nie zgodziłem się.
-Skoro tak. Ale pamiętaj, że zawsze możesz mnie odwiedzić-rzekł.
-Będę pamiętał. Muszę już lecieć. Do widzenia! - rzuciłem na pożegnanie.
-Cześć - pożegnał się.
Pogalopowałem na południe, skąd przyszedłem. Nie wiedziałem do końca gdzie znaleźć tego osobnika. Miałem nadzieję, że będzie to tak proste, jak wyglądało gdy opowiadał o tym napotkany przeze mnie koń. Nie wiedziałem nawet jak wygląda. Przecież ta kraina musi istnieć tyle lat, że on po prostu musi wyglądać inaczej niż jakikolwiek, żyjący obecnie koń.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!