„Wykreślone imiona otacza milczenia bariera -
Z bohaterem opowieść bezpowrotnie umiera.
Za każde poświęcenie przyjdzie ci zapłacić:
Nie odzyskasz niczego, gdy już to utracisz
Ukradzione słowa należy wydać,
Użyczona moc tylko tobie się przyda.
Imieniożercy musisz zaspokoić głód,
Żywymi lub martwymi - znajdziesz ich w bród".
Nic z tego nie rozumiałem. Kto mógł to napisać i... po co? Tyle pytań, żadnej odpowiedzi. Logiczne było, że w wypadku dalszego rozwinięcia akcji należy poinformować o tym władcę, jednak ciekawość wygrała i postanowiłem na własne kopyto szukać odpowiedzi. Po nie długim czasie w krzaczku zauważyłem kolejny papierek, również zapisany.
„ TO TY ZACZĄŁEŚ TĘ GRĘ, GHERLANDZIE "
Po odczytaniu wiadomości zadałem kolejne pytanie: kim do chole*ry jest Gherland? Odpowiedź wciąż była jedna: nie wiem. W klanie nie było żadnego konia o tym imieniu. Postanowiłem wrócić do stada i na spokojnie to przemyśleć.
*
- Jak myślisz, to ludzie to napisali? No i po co... Może ktoś kogoś śledzi? - obsypałem Shire lawiną pytań po zwierzeniu się o napotkanej sytuacji.
- Nie znam żadnego Gherlanda i nie wiem, kto to mógł napisać... Wiem tyle, co ty o tym. Podejrzewam, że to mogli być ludzie. Gdy jeszcze mieszkałam w stadninie, widziałam, jak coś pisali na papierze. Chciałambym ci pomóc, ale jestem zajęta stróżowaniem. Najrosądniej było by poinformowanie o tym władcę. — odrzekła klacz z widocznym zainteresowaniem sprawą. Miała rację; należy poinformować o tym władce, ale z jakiś przyczyn nie chciałem tego robić.
- Nie chcę robić z małej chmury dużego deszczu. Lepiej wezmę tę sprawę na własne barki. Kto wie, może to tylko jakieś żarty — miałem nadzieję, że klacz mnie nie zrozumie i stanie po mojej stranie.
- W takim razie mogę jedynie trzymać język za zębami i życzyć ci powodzenia — odparła rzucając przelotne spojrzenie.
- Dziękuje — odparłem krótko i ruszyłem na przechadzkę, by trochę pomyśleć, a może nawet znaleźć kolejne tajemnicze wiadomości. Pogoda zdawała się tylko sprzyjać tajemniczej aurze. Na marne uparcie próbowałem się skupić, gdyż cały czas w głowie miałem tę jedną myśl. To musieli być dwunożni. W okolicy prócz Klanu Mroźnej Duszy nie było żadnych koni. Co chwile wydawało mi się, że widze zwinięte kartki powiewające na wietrze, ale to były tylko zwidy. Wkrótce tym razem rzeczywiście na ziemi zauważyłem kolejny papierek. Przytrzymałem go kopytem i powoli otworzyłem.
„Przyjdź dziś o zachodzie na zachodnio-północną część jeziora Chirgis i ZAKOŃCZMY TĘ GRĘ"
Chociaż teraz byłem pewny i wiedziałem co robić. Idę tam. Musiałem dowiedzieć się kto Gherland i kto pisał te liściki. Musiałem. Porządnie się najadłem i przygotowałem swój miecz, chociaż miałem nadzieję, że nie będę musiał go używać. Postanowiłem nie mówić o tym nikomu, nawet Shirze, która już wiedziała o tej sytuacji. Byłem pewny swoich czynów. Od razu wyruszyłem w miejsce mojego spotkania. Chciałem wrócić jeszcze przed wschodem słońca. Czułem, jak krew pulsowała w moich żyłach. Nie znałem wroga. Nawet nie wiedziałem, czy mogę go nazwać wrogiem. Wędrowałem energicznym stępem. Droga nie była jakoś specjalnie daleka. Chciałem mieć to jak najszybciej za sobą. Od jeziora do moich nozdrzy dochodziło rześkie powietrze, lecz z nieba też można było wyczuć wilgoć, co zwiastowało deszcz. Musiałem się pośpieszyć. Po pewnym czasie zwolniłem kroku, gdyż wyczułem silną, ludzką woń. Bacznie rozejrzałem się dookoła, jednak nic podejrzanego nie dostrzegłem. Zapach dochodził z naprzeciwka.
- Jednak przyszedłeś, Gherlandzie! - do moich uszu dobiegł ludzki głos. Gherland. Już to imię znałem. Dobrze trafiłem. Ostrożnie podeszłem i tak jak się spodziewałem, zobaczyłem ludzi. Nie mogli zauważyć mnie zza krzaków. Moje mięśnie były napięte do granic możliwości, a pochmurne niebo i szum jeziora, który teraz zdawał się uciszyć, tylko dodawały tajemniczej i ponurej aurze. Zastrzygłem uszami, gdy młody mężczyzna z włosami w odcieniu mojej sierści cofnął się o krok.
- Tak, nie jestem w końcu tchórzem. To wy pisaliście te wiadomości? Próbowaliście mnie zastraszyć...? Żenujące! Pluje na takich jak wy — ostrym głosem odezwał się najprawdopodobniej właśnie Gherland. Z tego, co wynikało z jego słów, on też odczytywał wiadomości.
- Już nie staniesz nam więcej na drodze! Zakończmy tą dziecinną błazenadę!
Wysoki mężczyzna z włosami czarnymi jak u kruka wyciągnął miecz z pochwy. Gherland zrobił to samo, jednak cała czwórka mężczyzn przez chwile stała nieruchomo w ciszy.
- Co ci da moja śmierć? Prędzej czy później mój ojciec i tak odkryje to. Nawet nie myśl o Ethyne! Jeszcze bardziej cię znienawidzi – nie miałem bladego pojęcia, o czym mówią, jednak z uwagą słuchałem każdego ich słowa.
- Pfff, chyba nie wiesz, że posiadam mózg w przeciwieństwie do ciebie. Nikt się nawet nie dowie o twojej śmierci.
Mówiąc to, czarnowłosy człowiek przygotował swój miecz do zatopienia w krwi swojego przeciwnika. Przez moment nawet chciałem wybiec z ukrycia i przeszkodzić mu w wykonaniu tego bestialskiego czynu, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałem. Napastnik naskoczył na młodego mężczyznę, ale tam ten cudem uniknął ostrza, robiąc unik. Bronił się skutecznie własnym mieczem. Podczas ich pojedynku w głowie wirowały mi przebłyski własnych walk. Jako jeszcze młody ogier stawałem do walki ze swoim mentorem. Bez trudu unikałem ostrza, a sam zadawałem rany mentorowi. Miałem do tego talent. Kątem oka spojrzałem na swoje drobne blizny ukryte pod sierścią. Każda z nich miała jakąś historie. Skupiłem się na pojedynku ludzi. Szanse były wyrównane. Wtem do bijatyki dołączyli pozostali dwaj mężczyźni po stronie napastnika. Gherland nie miał szans, by podołać tylu większym od niego ludziom. Na chwile w sercu poczułem ukłucie żalu i współczucia dla młodego człowieka, który zginie w niesprawiedliwej bitwie. Gherland zawahał się przez chwile, wzrokiem pełnym bezradności i goryczy spojrzał w moją stronę. Czy mnie zauważył? Odwzajemniłem współczującym spojrzeniem, po czym cofnąłem się kilka kroków, by reszta ludzi mnie nie dojrzała. Czarnowłosy wycelował ostateczny cios w stronę Gherlanda. Ostrze wylądowało prosto na piersi człowieka. Wydał z siebie ostatni jęk pełen bólu, upadł na ziemie, wzrok wbijając w napastnika.
- Nie pozwolę, by ci się powiodło, nie pozwolę — z trudem wymówił te słowa, po czym upadł na ziemie i wyzionął ducha.
- W końcu mamy go z głowy. Chodźmy, bo worek, by go zabrać.
Czarnowłosy tryumfalnym krokiem odszedł ze swoją bandą. Gdy oddalili się już wystarczająco daleko, wyszedłem z ukrycia, by pożegnać się z Gherlandem. Pomimo że go zupełnie nie znałem i, że był człowiekiem, współczułem mu. Chciałem mu oddać pożegnanie godne szlachetnego wojownika.
- Spoczywaj w pokoju, Gherlandzie.
Wyszeptałem wprost do ucha nieboszczyka. Delikatnie musnąłem chrapami jego policzek, po czym odeszłem żwawym kłusem, gdyż reszta ludzi zapewne już tu szła. Drogę powrotną odbyłem w niczym niezmąconym spokoju. Uznałem, że nie będę mówił o tym Shirze, jeśli sama nie poprosi. Ten dzień na zawsze zapadnie w moim sercu.
Zaliczone :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!