Strony

23.10.2019

Od Miriady do Etsiina ,,Narzeczony"

Leżałam obok Etsiina na brzuchu w którym wciąż fruwały motyle, obserwując wirujące w powietrzu płatki śniegu. Niemożliwe stało się możliwe. Wszelkie zło i troski odeszły w niepamięć, dreszcze ze szczęścia rozlewały się po całym moim ciele. Nic już nie stało między nami, co nie pozwalało mi spać spokojnie. Na wargach czułam wciąż smak naszego pierwszego pocałunku. Razem jesteśmy w stanie stawić czoła całemu światu, tego byłam pewna.
— Wyglądam cudownie, prawda? - parsknął ogier z uśmiechem. Zastrzygłam uchem, po czym szybko podniosłam się i energicznie otrzepałam wprost na ukochanego.
— Bałwan jak żywy. - odparłam ze śmiechem i na wszelki wypadek cofnęłam się kilka kroków. Nakrapiany koń również wstał z zaciętą miną. Już po chwili obrzucaliśmy się śniegiem w najlepsze. Przerwaliśmy dopiero w momencie, gdy przypadkiem zderzyliśmy się przednimi kończynami.
— Przepraszam...nic ci się nie stało? - spytał od razu zatroskanym głosem mój towarzysz.
— Nie, skąd. Nie przepraszaj. - oznajmiłam łagodnym tonem, by jak najszybciej go uspokoić. - Wolę cię uśmiechniętego. - dodałam.
— Skoro tak mówisz...
Uspokoiliśmy się i nieco wyczyściliśmy. Zatrzymaliśmy się na środku polany, wpatrując się we fragment nieba nad nami.
— Czy mi się zdaje, czy nasze gwiazdy się do siebie zbliżyły? - zagaił Etsiin, machając lekko ogonem.
— Może... - mruknęłam, przybliżając się nieśmiało do jego pyska z rumieńcami na ganaszach. Chciałam poczuć jeszcze raz tę rozkosz, pieczętującą naszą miłość. Na szczęście ogier dobrze odczytał moje zamiary i nie miał absolutnie nic przeciwko. Po długim pocałunku oparliśmy się na sobie, chłonąc po prostu bliskość drugiego. W końcu postanowiliśmy wrócić do reszty - mogli się już zaniepokoić. Na horyzoncie zauważalny był już cienki, jaśniejszy pasek. Fartem wszyscy smacznie spali, a strażnika nigdzie nie było. Stanęliśmy na swoim miejscu jakby nigdy nic i zasnęliśmy.
~Na wiosnę, czyli nazajutrz~
Obudziłam się. Czułam na skórze chłodne powiewy wiatru z północy, a w nozdrzach niesiony wraz z nimi zapach mokrej ziemi i zielonej roślinności, woń wiosny. Wraz z nią obudziła się we mnie iskra tęsknoty za rodzinnym stadem, szybko jednak zagłuszona przez miękki dotyk chrap na mojej szyi. Wspomnienia wróciły momentalnie. Otworzyłam szeroko oczy i odskoczyłam w bok. Ogier Appaloosa spojrzał na mnie trochę zdezorientowany i zmartwiony.
— Przepraszam... - wydusiłam, czując wykwitające rumieńce. - Chyba jeszcze nie do końca wróciłam. - uśmiechnęłam się lekko, ustawiając się znów obok towarzysza, który parsknął cicho śmiechem.
Etsiin. Przed oczami po kolei zaczęły mi się przesuwać obrazy wczorajszej upojnej nocy. Przeżywałam ją na nowo, równocześnie z tyłu głowy mając nieprzyjemne przeczucie, że mógł to być tylko wytwór mojej wyobraźni. Może bardzo realistyczny, ale tylko sen. Przecież go nie zapytam. Wtedy przypomniał mi się jeden drobny szczegół. Spojrzałam na prawą przednią nogę. Zdobił ją piękny, spuchnięty siniak. Westchnęłam z radością, przenosząc wzrok na bezchmurne, błękitne niebo w kształcie kopuły nad otwartą przestrzenią. Wkrótce wszyscy pochłanialiśmy śniadanie. Śnieg nadal zalegał na ziemi niecienką warstwą, ale również niezbyt grubą. Przy okazji wcierałam sobie trochę białego puchu w nogę, w czym pomagał mi...ukochany? To wciąż brzmi tak nierealistycznie. Po zabiciu porannego głodu zostałam otoczona przez wianuszek ciekawskich ośląt, domagających się mojej uwagi. Biało-brązowy ogier już był gotów rozgonić towarzystwo, jednak posłałam mu uspokajający uśmiech.
— Idź już, poradzę sobie. - rzekłam z jak największą dawką pewności siebie, przekrzykując młodzież. Ten westchnął cicho, by po chwili oddalić się ku gromadzie kułanów dyskutujących z Cardinanem.
— No dobrze, to co chcecie robić, dzieci? - odpowiedział mi bezładny chór, przypominający bardziej szum wiatru niż poszczególne głosy. Wskazałam zatem na jednego z ogierków, jednak pierwszy odezwał się jego towarzysz:
— Opowiedz nam jakąś historię ze swojego stada! - kilka osobników przytaknęło, jednak czułam, że nie mogę tak tego zostawić.
— Dobrze, ale dajmy się wypowiedzieć koledze. - brązowawe młode milczało przez chwilę.
— Ja popieram księcia... - rzekło cicho. To zmienia postać rzeczy.
Czas mijał, a mnie całkowicie pochłonęło opowiadanie. Może powinnam zrobić karierę nauczycielską...? W sumie im dłużej zastanawiałam się nad tym pomysłem, tym bardziej wydawał mi się słuszny. Ale wróćmy do tu i teraz.
— ...Zatem jak widać, nie ma lekko na naszej ziemi, lecz razem zdołamy przetrwać wszystko. Cieszę się, że dane mi było urodzić się w Klanie Mroźnej Duszy. - uśmiechnęłam się, kończąc kolejną historię, tym razem znaną mi jedynie z przekazów ustnych starszych koni. Wtedy to doszło mnie wołanie matki od południa; stali tam całą grupą, nasza ekipa i sporo kułanów. Pożegnałam się z dzieciakami i pogalopowałam radośnie w stronę towarzyszy.
~~~
— A zatem, czy dobrze zrozumiałam, że oddanie naszych terenów ma być rekompensatą za niedogodności spowodowane naszymi działaniami? - spytała pewnym, acz uprzejmym tonem jabłkowita klacz. Mimo wieku z jej sylwetki bił ten majestat i siła przekonywania, głęboko zakorzenione w jej psychice. Zawsze to podziwiałam. Odpowiedziało jej milczące potakiwanie kilku starszych.
— Czy mogę wiedzieć, czym naraziliśmy się waszej wysokości? - znów chwila ciszy; na szczęście po niej nastąpiła szczegółowa odpowiedź Khuvi Zayego.
— Dokładniej, pogwałciliście nasze odwieczne prawa do użytkowania tych ziem. Od zarania dziejów nasze stado wędruje szlakiem między innymi przez zachodni Ałtaj na zielone pastwiska, by uniknąć niedogodności surowego mongolskiego klimatu. Wasz klan przejął te tereny w wyniku wojny, w której szczegóły nie będę się zagłębiał, kilka lat temu. W tym czasie niemal tuż po zakończeniu konfliktu wysłaliśmy delegację, aby ustalić zasady migracji, jednak spotkaliśmy się z bardzo niemiłym przyjęciem, niegodnym takiego stada, jak Klan Mroźnej Duszy. Wręcz nas wykpiono.* Musimy więc pozostawać przez cały rok w tym samym miejscu, cierpiąc głód, chłód i nędzę. Młode umierają na oczach matek, dorosłe, silne ogiery zamieniają się w szkielety, niewielu dożywa szczęśliwszej pory, a wszystko to z tego prostego powodu. - podczas tej wypowiedzi narastało we mnie dokumentne zdziwienie, podszyte nutą strachu. Nigdy nie słyszałam o czymś takim, mimo że dokładnie znałam przebieg walk, a sytuacja wyglądała na poważną. Jak to się mogło stać? W każdym razie, trzeba to będzie dobrze rozegrać, abyśmy nie ponieśli konsekwencji w postaci kolejnej wojny...
— To doprawdy okropne. - odparłam ze szczerym współczuciem. Mama już była gotowa.
— Nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo nam z tejże przyczyny przykro. Wasza mość musi jednak wiedzieć, że z delegacją jakiejkolwiek grupy kułanów nie mieliśmy do czynienia od dawien dawna. Być może trafiliście na złą osobę i stąd wynikło nieporozumienie. Proponuję jednak zastanowić się teraz nad rozwiązaniem całego embarasu, bo to w obliczu nadchodzącej zimy jest kluczowe.
No i zaczęły się pertraktacje, negocjacje, nazwijcie to jak tam chcecie. Szło nam dosyć opornie, bowiem kułany były nieugięte i nie zamierzały zmniejszać swoich żądań do akceptowalnych rozmiarów, czemu w zasadzie nie można się było dziwić. Dyskusja ciągnęła się jak mucha w żywicy. Ostatecznie ostudziliśmy trochę wrogie nastroje, lecz praktycznie nic nie ustaliliśmy. Gdy już rozeszliśmy się, by kontynuować napełnianie żołądków, zagadnęłam o tę sprawę matkę.
— A daj spokój, Miriado. Albo to ja o czymś nie wiem, albo ten Khuvi robi nas w balona. W czasie mojego panowania żaden kułan nie pojawił się w zasięgu wzroku. Naprawdę dziwna sprawa. - klacz zmarszczyła brwi, biorąc kolejny kęs trawy. Wtedy obok mnie pojawił się Etsiin i trącił mnie czule pyskiem. Uśmiechnęłam się lekko. Podniosłam głowę, spoglądając prosto w te głębokie, brązowe oczy, które kocham.
— O, Etsiin. - mruknęła krótko Yatgaar. - A ty, co sądzisz o bezdusznie zagarniętych przez nas terenach? - ogier milczał dobrą chwilę, patrząc gdzieś na lewo. W duchu parsknęłam śmiechem.
— Z pewnością mamy tu jakieś nieporozumienie... - postanowiłam odpuścić mu te polityczne "tortury" i odeszliśmy na bok, gdzie mogliśmy porozmawiać sam na sam o przyjemniejszych rzeczach.
~~~
— Niech żyje! - wykrzyknął wysoko postawiony samiec, odziany w bordową szatę, wskazując na stojącego przed tłumem władcę w otoczeniu rodziny i służby.
— Niech żyje!!! - poparł go chórem tłum, stając dęba, a my poszliśmy w jego ślady. Rozległ się ogłuszający dźwięk uderzania o ziemię setek kopyt i nieliczne rżenia, w powietrze wzbiły się tumany pyłu. Zaraz potem rozległy się śmiech i na nowo rozgorzał szum rozmów, wszyscy znów rozeszli się po stepie, czy to w celu degustacji kolejnych przysmaków i napoi, tańca czy kolejnych dyskusji. Lawirowałam między różnymi grupkami, starając się zaszczycić każdego swoją obecnością, ale te nachalne spojrzenia nieco mnie irytowały. Na szczęście zawsze gdzieś w pobliżu kręcił się Etsiin, dodając mi otuchy. Zabawa trwała w najlepsze.
Nieoczekiwanie Khuvi Zayaa znów zwołał członków stada i ogłosił...rytualny taniec. Wszystkie kułany ustawiły się w trzech zawierających się okręgach, jeden za drugim. My również wcisnęliśmy się gdzieś pomiędzy poddanych. Nie byłam najgorsza w przebieraniu kończynami, ale mimo wszystko dopadł mnie lekki stres. Na zewnątrz pozostała tylko jedna, szara klacz i ogier, być może jej partner. Kiedy zaczął wybijać rytm, wraz z nim popłynęła piosenka, i korowody ruszyły...
Podczas tańca zostałam zepchnięta do samego środka razem z Dain'em, synem Khuvi'ego, przyszłym władcą tej społeczności. Starałam się unikać jego świdrującego spojrzenia i po prostu dobrze się bawić, ale to młodemu księciu nie wystarczało. Nie powiem, żeby jego pewność siebie mi nie imponowała, ale była to dosyć niezręczna sytuacja i westchnęłam z ulgą, kiedy melodia ostatniego refrenu, zaśpiewanego już tylko przez tłum, ucichła. Sam książę jak do tej pory rzadko się odzywał podczas negocjacji, zawsze kulturalnie, aczkolwiek z pewną nutą...drapieżności? Nie wiem, jak to nazwać. Już podążałam ku swojej ekipie, kiedy jeden z kułanów mnie zatrzymał.
— Nasz władca ma coś do przekazania... - mruknął. Odwróciłam się, a moim oczom ukazała się monarchia w komplecie, z szeroko uśmiechniętym Dain'em, owiniętym niebieskim płaszczem z włócznią przy boku, na czele. Ostatnie promienie zachodzącego słońca tworzyły wokół niego świetlistą poświatę, podkreślającą dumną sylwetkę. Poczułam ukłucie niepokoju, spodziewając się raczej złych wieści.
— Droga Miriado, najmądrzejsza i najpiękniejsza z dam, uosobienie wszystkiego co dobre i szlachetne, czy zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i zostaniesz moją królową? - wyrecytował ogier, posuwając w moją stronę podarunek w postaci drogocennego naszyjnika z czerwonego kamienia.
O mały włos nie zapytałam, czy może powtórzyć, chociaż pewnie i tak nie byłabym w stanie wydusić z siebie więcej niż ciche jęknięcie. Zatkało mnie. Nogi zrobiły mi się jak z waty. Dlaczego to robi, dlaczego teraz? Nie mogę się zgodzić, nie mogę odrzucić zaręczyn... Co mam robić? Co robić?!
Nie wiem, co by się stało, gdyby nie pojawiła się przy mnie matka, która powstrzymała mnie przed upadkiem.
— Co się dzieje? - to pytanie wbrew pozorom zadał Etsiin.
— Przyjmujemy waszą propozycję dotyczącą zwrócenia nam trzech czwartych ziem Hovd i niewielkiego odszkodowania, jedynie wraz z kopytem księżniczki, by wiodła tu szczęśliwy żywot i panowała nad naszym narodem wraz z mym synem po kres swych dni. - oznajmił radośnie starszy władca, a parę osób przytaknęło. Wciąż nie mogłam z siebie wydusić ani słowa.
— Och, zapewniam cię Khuvi Zayo, nikt nie byłby w stanie oprzeć się tak silnemu i dostojnemu młodzieńcowi, jakim jest Dain. Jednak Miriada jest już zaręczona. - przez grupę przebiegło ciche westchnienie żalu. Odrobinę oprzytomniałam i wyciągnęłam do przodu nogę, na której miałam założoną bransoletę. Od Etsiina. 
— Kimże jest narzeczony? - padło kluczowe pytanie. Przełknęłam ślinę, modląc się o to, by mama nie improwizowała, mimo że nie wyglądała na kogoś, kto ma jakikolwiek plan. Raczej plan na ucieczkę.
<Etsiin? 1770 słów JEST NARESZCIE JEST nawet nie wiesz jak się cieszę, zaraz dostanę głupawki, jeb XD>

*Aby wyjaśnić, co mogło się wtedy wydarzyć, należy wrócić pamięcią hen, aż do czasów Frakcji Kruczych Cieni. Pamięta ktoś może takie niepozorne NPC, jakim był Fenrir i jaką karę otrzymał? Aczkolwiek, to tylko jedna ze spekulacji naszego tajnego agenta. Ciekawskich odsyłam do lektury: https://freedometernal-s.blogspot.com/2018/04/od-yatgaar-do-khonkha-szalenstwa-do.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!