Stałem na uboczu. Żując powoli trawę na niewielkim wzniesieniu, mogłem do woli przypatrywać się stadu zgromadzonemu chwilowo na otwartej przestrzeni. Mieliśmy dziś do przejścia spory kawałek stepu, na którym lepiej było się nie zatrzymywać. W końcu w lesie, wśród drzew, o wiele łatwiej się ukryć niż tu, gdzie obecnie przebywaliśmy. Jednak czekała nas jeszcze długa droga, a przecież trzeba było też pamiętać o najmłodszych. Źrebięta są znacznie mniej wytrzymałe niż dorosłe konie i nie trzeba być geniuszem, aby na to wpaść. Poza tym wszyscy potrzebują chwili, aby się najeść i odpocząć. Tak więc jeżeli nie ma ku temu warunków, należy je stworzyć, najlepiej rozstawiając wszędzie straże, aby zwykli członkowie mogli czuć się bezpiecznie. I tak właśnie zrobił Shiregt. Od kilku lat, już jako emeryt, mogłem obserwować jego poczynania. I stwierdzić mogę z całą pewnością, że Yatgaar i ja mamy wspaniałego syna, który doskonale rządzi klanem. Bardzo chcę wierzyć w to, że to nasza zasługa. Że spisaliśmy się po prostu jako rodzice, dobrze wychowując trójkę naszych źrebaków. Niestety, jak nikt inny wiem, że to, co pokazujemy na zewnątrz, często nie ma nic wspólnego z tym, co czujemy lub myślimy. Mam jednak nadzieję, że nie tylko moje dzieci, ale wszyscy w klanie są po prostu szczęśliwi. Minęło wiele lat od założenia stada, a także od wojny i historii z frakcją... Czas chyba najwyższy, aby wszystko, co złe, odeszło w niepamięć i aby nastała nowa era. Czas Shiregt'a-pomyślałem. Wtem kątem oka dostrzegłem jakiś ruch i to wyrwało mnie z moich monotonnych przemyśleń. Odwróciłem lekko głowę i spostrzegłem, że w moją stronę zmierza jakiś koń o kasztanowatej maści. Spróbowałem rozpoznać tego osobnika, ale na nic się to zdało. Zbyt wielu mieliśmy już członków, abym kojarzył wszystkich, a i pamięć już nie ta. Koń wchodził powoli na wzniesienie, ale bardziej zainteresowany był ziemią pod swoimi kopytaki, niż tym, co jest przed nim. Po chwili odwrócił się jeszcze i spojrzał na klan, po cxym wrócił do poprzedniej pozycji. W końcu uniósł głowę i w konsekwencji wreszcie mnie ujrzał. Na chwilę zapadło między nami milczenie, ale przypomniałem sobie w porę zasady dobrego wychowania. Przecież nie możemy tak stać i się na siebie gapić.
-Witaj, jestem Khonkh-powiedziałem. Choć nawet nie jakaś arogancja, czy przesadna pewność siebie, ale po prostu chyba doświadczenie życiowe kazało mi myśleć, że klacz owa musi mnie choćby kojarzyć. A może jednak to były pycha i arogancja? W końcu po co komu, zwłaszcza młodszym członkom, wiedza na temat tego, kto był kiedyś władcą klanu? Teraz liczył się Shiregt, a ja, jako stary emeryt, musiałem usunąć się w cień i zaakceptować swój los, który był naturalną koleją rzeczy.
<Sarit? Dużo przemyśleń Kromka, ale w następnym opku już to się zmieni>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!