Strony

2.06.2019

Od Dantego do Specter "Lepszy ojciec niż przyjaciel"

Szła powoli. Krokiem za krokiem, co jakiś czas się chwiejąc. Naero...dowiedziałem się, że tak właśnie ma na imię.
-To nie wygląda najlepiej-powiedziałem. Poczułem na sobie spojrzenie klaczy. Przeniosłem na nią wzrok i spostrzegłem, że patrzy na mnie jak na wroga.-Chodzi mi o nią. Znaczy, o...o to, że powinien ją zobaczyć medyk, nie uważasz?-wyjaśniłem. Specter jakby złagodniała. Przez dłuższą chwilę jednak nie otrzymałem odpowiedzi, aż nieoczekiwanie klacz ruszyła z miejsca. Trójka źrebiąt poszła za nią. Ja również nie zamierzałem tam sam zostawać. Już po chwili dołączyłem do Specter.
-Dokąd idziemy?-spytałem.
-Wracam do klanu. Myślę, że Naero faktycznie powinien zobaczyć medyk-odparła klacz. Zignorowałem przytyk skierowany w moją stronę. Przez jakiś czas dalej szliśmy, nie rozmawiając ze sobą. Ciszę przerywały jedynie głosy źrebaków, co jakiś czas przystawaliśmy też, aby Naero mogła nieco odpocząć.
-Posłuchaj...-zacząłem. Klacz popatrzyła na mnie i w tej samej chwili zupełnie zapomniałem, co chciałem powiedzieć. Słowa uciekły z mojej głowy. Tak bardzo mi na niej zależy. Ale...ja? Ojcem?-przeniosłem wzrok na jej...nasze dzieci. Wydawały się nawet fajne. Miłe, zabawne. Faktycznie, kiedy na nie patrzyłem, jak beztrosko stawiają swoje kolejne kroki na tym świecie i próbują się ze sobą bawić, robiło mi się jakby cieplej na sercu. Ale to przecież nie wszystko. Nie zawsze będzie kolorowo. Czy ja dam sobie z tym radę? A Specter? Ona sobie poradzi?
-Czego mam posłuchać?-spytała w końcu szorstkim głosem klacz. Miało się wrażenie, że tamtej chwili, kiedy staliśmy razem przytuleni, ledwo kilka minut temu, nigdy nie było. Wszystko, co chcieliśmy i mogliśmy sobie powiedzieć, odeszło poniekąd w niepamięć wraz z tą chwilę. Znowu na to pozwoliłem. Przegapiłem szansę. Ile jeszcze będę ich potrzebował? I czy Specter w ogóle mi je da?
-Właściwie to... Chciałem powiedzieć, że cię przepraszam-powiedziałem.
-Przepraszasz? Za to, że mnie zostawiłeś? Samą, w ciąży? Czy że w ogóle narobiłeś mi jakichkolwiek nadziei? Albo za to, że tyle mnie zwodziłeś? Po co w ogóle się ze mną zadawałeś? Byłam tylko zabawką?!-było tak, jakbym niechcący otworzył drzwi do jakiegoś pomieszczenia w jej duszy, z którego wylały się wszystkie wyrzuty, jakie miała do mojej osoby. A najgorsze były to, że wszystkie były prawdziwe.-Nie jestem pewna, czy przeprosiny coś tu dadzą, Dante. Czy ty w ogóle żałujesz tego, co zrobiłeś?-dodała klacz.
-Żałuję-odparłem niemal bez namysłu.
-Jeśli się czegoś żałuje, to powinno też chcieć się to naprawić-powiedziała Specter.
-Jak? Powiedz mi, jak mam to naprawić?-zapytałem natychmiast.
-Bądź dla tych źrebiąt lepszym ojcem, niż dla mnie przyjacielem-odparła klacz. Słowa te w ułamku sekundy wyryły mi się w umyśle, sercu i duszy. Jednocześnie wiedziałem, co znaczą, ale też ich nie rozumiałem i starałem się znaleźć w tym wszystkim sens. Kiedy w końcu zdecydowałem się coś powiedzieć, dotarliśmy do klanu. Z daleka dało się słyszeć rozmowy i śmiechy, więc Specter skupiła się na tym, aby przygotować źrebaki na to, co wkrótce je miało czekać.
-Pewnie wiele koni się nimi zainteresuje-powiedziała klacz, zwracając się z powrotem do mnie.
-Zapewne-potwierdziłem. Na pewno też będą chcieli wiedzieć, kto jest ich ojcem-pomyślałem.
-Ja się tym zajmę, a ty idź poszukać jakiegoś medyka-odparła Specter.
-Dobrze-powiedziałem. Przynajmniej tyle mogłem zrobić. Kiedy znaleźliśmy się w zasięgu wzroku pierwszych koni, rzeczywiście wzbudziliśmy niemałą sensację. Mając na uwadze wykonanie swojego zadania, korzystając z tego, że jako książę mam nieco większe przywileje, przedarłem się przez grupę koni w poszukiwaniu medyka.
-Gdzie ty się znowu tak spieszysz, chcesz wszystkich staranować?-usłyszałem za sobą dobrze znany głos, pełen nagany, oburzenia, ale też doskonale skrywanej, bratniej troski.
-Tak, to moje marzenie od dawna-odparłem. Nie mogłem się powstrzymać od odrobiny złośliwości. Shitegt posłał mi spojrzenie, które jasno dawało do zrozumienia, że zdążyłem go już zdenerwować. Postanowiłem jednak, skoro już go spotkałem, wykorzystać go to pomocy.-Potrzebuję medyka. Widziałeś gdzieś któregoś?-dodałem.
-Ja jestem medykiem, braciszku-odparł nieco znudzonym głosem. Na tak! Zupełnie o tym zapomniałem! Chyba jednak niekoniecznie powinienem prosić o pomoc akurat jego, chociaż... On jest podobno dobrym medykiem, więc może zna się lepiej na tym wszystkim niż inni i będzie mógł bardziej pomóc Naero?-pomyślałem.
-W takim razie potrzebuję twojej pomocy-odparłem.
-A po co? Wyglądasz całkiem nieźle-powiedział ogier.
-Zawsze wyglądam całkiem nieźle. Ale żarty na bok, ja mówię serio. Musimy iść pomóc pewnej... pewnemu źrebakowi-wyjaśniłem. Shiregt od razu się ożywił i przestał żartować. Zamiast tego zaczął wypytywać, o co chodzi, ale ja kazałem mu po prostu iść za mną. Doprowadziłem go do Specter i źrebaków. W tym czasie zainteresowanie nimi tylko wzrosło. Wyjaśniłem pokrótce bratu, o co chodzi, a ten szybko kazał się rozejść całemu towarzystwu. W końcu została tylko nasza szóstka. Shiregt przystąpił do badania Naero. W tym czasie Specter i ja w milczeniu czekaliśmy na to, co powie, a dwa pozostałe źrebaki bawiły się kawałek dalej. W końcu mój brat zwrócił się do klaczy.
-Pozostała dwójka jest zdrowa?-spytał.
-Tak, jak widzisz, nic się z nimi nie dzieje-odparła Specter.
-Rozumiem. Pozwól jeszcze, że zapytam. Kto jest ich ojcem?
Na chwilę klacz umilkła.
-Nie mają go-odparła. Spojrzałem na nią zaskoczony. Czy ona zdawała sobie sprawę, na co się pisze? Na plotki? Pomówienia? Głupie domysły? A może po prostu... nie chciała, aby ktokolwiek wiedział o tym? Jednak nie mogłem pozwolić, żeby Specter stała się ofiarą tych plotek.
-Ja jestem ich ojcem-wypaliłem. Właśnie wtedy pomyślałem coś jeszcze. A może...nie zasługiwałem na to określenie?
<Specter? Możesz mnie zabić, ja naprawdę myślałam, że już ci odpisałam>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!